„Książki to pokarm, biblioteki to mnóstwo mięsnych dań, stosownych dla wszelakich podniebień”

Obraz Divily Pixabay


Kiedy byłam na studiach, natknęłam się gdzieś na próbę stworzenia kanonicznej listy książek (mówię wyłącznie o literaturze pięknej), które wykształcony człowiek o szerokich horyzontach powinien przeczytać. Po dość skrupulatnych obliczeniach autorowi wyszło, że nie starczy życia na najważniejsze pozycje z literatury europejskiej i amerykańskiej. A co z innymi kręgami kulturowymi? Zdecydowałam więc, że nie będę w żaden sposób systematyzować swoich poszukiwań literackich. Od czasu do czasu sięgam po coś z klasyki i podczas czytania biczuję się, że ja w TYM wieku dopiero TERAZ biorę TĘ książkę do ręki. Zazwyczaj jednak korzystam z podpowiedzi i rekomendacji osób, którym ufam w kwestii czytania. Tak też było w tym przypadku. Książka, o której za chwilę może już wreszcie zacznę pisać, pojawiła się na stronie jednej z moich ukochanych pisarek – Małgorzaty Musierowicz. Tak, wiem, pewnie nie przysporzę sobie sympatii tym wyznaniem, ale mam to w nosie. Uwielbiam Musierowicz i będzie tak do końca moich dni! A na jej stronie, którą prowadzi w miły i trochę oldschoolowy sposób, bardzo fajnie komunikuje się ze swoimi czytelnikami. Pod jej postami wybuchają w komentarzach cudowne dyskusje na temat literatury i sztuki. Tam też przeczytałam o książce „Ex libris” Anne Fadiman i to tę pozycję będę Wam dziś polecać.




Jest to lektura smakowita. Ale czy nie uznacie jej przypadkiem za ciężkostrawną? Ja też nie zawsze lubię grzęznąć w książkach. Miło mi, kiedy czyta się łatwo i przyjemnie, a dobra książka nie musi być wcale skomplikowana. Nie widzę też nic złego w czytaniu dla przyjemności książek niekoniecznie genialnych. Ważna jest dla mnie relacja między narratorem i bohaterami a czytelnikiem, stworzenie pięknych wiarygodnych światów, w których chce nam się zamieszkać. Wiem jednak z doświadczenia, że warto czasem przebrnąć przez trudny tekst, żeby dowiedzieć się czegoś ważnego albo przeczytać jakieś zdanie trzy razy, by wreszcie po jego zrozumieniu serdecznie się z niego uśmiać. Warto podokształcać się, czytając kogoś, kto lubi szafować cytatami i nawiązaniami, kiedy nie robi tego, by się popisać, ale żeby zaprosić nas do swojego świata, lepiej wytłumaczyć swój sposób patrzenia na rzeczywistość. Mam jeszcze radę: by podczas tego przedzierania się przez językowo-intelektualny gąszcz mniej myśleć o przedzieraniu się, a więcej o słowach – to pomaga. I jeszcze jedno, kiedy się taką nieco złożoną lekturę zakończy z satysfakcją i pożytkiem dla naszych serc i umysłów, wtedy niektóre proste książki (nie wszystkie, oczywiście) zaczynają przypominać lekkostrawny budyń, co do którego producent obiecał w reklamie, że „czyści, nie przerywając snu”.

Do ad remu zatem, jak mawiają ludzie, którzy pobieżnie przyswoili sobie zasady gramatyki łacińskiej. Jeśli uwielbiacie czytać – ta książka jest dla Was. Jeśli otaczacie się woluminami, są dla Was przyjaciółmi i pocieszycielami – ta książka jest dla Was. Jeśli przynajmniej kilka razy dziennie zastanawiacie się, czy to, co czytacie (lub mówicie), jest poprawne, jeśli doskwierają Wam literówki, błędy gramatyczne i inne, słowem jeśli jesteście „obsesyjnymi korektorami” (pojęcie użyte przez Anne Fadiman) – ta książka jest bardzo dla Was.
„Ex libris” to osiemnaście esejów o książkach i czytaniu napisanych z wyszukanym poczuciem humoru i świadczących o niezwykłej erudycji autorki. Można tam przeczytać o zaślubinach księgozbiorów, które wcale nie następują w dniu, gdy ich właściciele zostaną ogłoszeni mężem i żoną, a także o tym, że wtargnięcie sił entropii do idealnie usystematyzowanej biblioteki ma jednak swoje plusy. Oprócz psot wieloczłonowców możemy również poznać nowe słowa, takie jak na przykład opoponaks czy kakodemon.
Cóż za atrakcje czekają nas jeszcze? Ano parę słów na temat dedykacji – okazuje się, że niektóre są bezcenne, a inne całkiem niepożądane. Opis rozkoszy płynącej z bycia w miejscu, o którym się właśnie czyta albo z czytania o miejscu, do którego się właśnie pojechało, oczywiście nie w przewodniku, tylko w książce przez duże K, która jest twórczością przez duże TFU. Zwolennicy i przeciwnicy feminatywów znajdą coś dla siebie w rozdziale „Problem Jejgo”. Wspomniani już obsesyjni korektorzy uśmieją się przy rozdziale „Wsław Stację”. Nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem krótkiego fragmentu z tego eseju. „Mój brat wyznał, że w 364-stronicowej instrukcji oprogramowania (...) znalazł kilka setek błędów gramatycznych, składniowych i ortograficznych. (…) Napisał do firmy, oferując pełną listę poprawek w zamian za uaktualnioną wersję oprogramowania, ale nie otrzymał odpowiedzi. – Oni chcą trwać w błędzie – westchnął”.
Na łopatki rozłożył mnie rozdział pt. „Nic nowego pod słońcem”, w którym autorka śledzi historię plagiatu i podaje w przypisach pochodzenie każdej niemal linijki tekstu – źródłami są oczywiście nie tylko książki, lecz także rozmowy telefoniczne, a nawet zeznania świadków – np. męża wyżej wymienionej.
W trakcie lektury dowiedziałam się również, że dzięki czytaniu katalogów wysyłkowych można zyskać drugą fascynującą osobowość, zupełnie niepodobne do nas alter ego.
Wszystkożerny błysk w oku, który idealnie charakteryzuje stosunek autorki do czytania, sprawia, że choć woli ona książki, to w razie konieczności zadowoli się zestawem instrukcji.
Jeszcze wiele innych cudownych smaczków czeka na Was w książce „Ex libris”. Myślę, że warto do niej zajrzeć.

Komentarze

Popularne posty