„Książki to pokarm, biblioteki to mnóstwo mięsnych dań, stosownych dla wszelakich podniebień”
Kiedy byłam na studiach, natknęłam
się gdzieś na próbę stworzenia kanonicznej listy książek (mówię
wyłącznie o literaturze pięknej), które wykształcony człowiek
o szerokich horyzontach powinien przeczytać. Po dość
skrupulatnych obliczeniach autorowi wyszło, że nie starczy życia
na najważniejsze pozycje z literatury europejskiej i amerykańskiej.
A co z innymi kręgami kulturowymi? Zdecydowałam więc, że nie
będę w żaden sposób systematyzować swoich poszukiwań
literackich. Od czasu do czasu sięgam po coś z klasyki i podczas
czytania biczuję się, że ja w TYM wieku dopiero TERAZ biorę TĘ
książkę do ręki. Zazwyczaj jednak korzystam z podpowiedzi i rekomendacji osób, którym ufam w kwestii czytania. Tak też było w
tym przypadku. Książka, o której za chwilę może już wreszcie
zacznę pisać, pojawiła się na stronie jednej z moich ukochanych
pisarek – Małgorzaty Musierowicz. Tak, wiem, pewnie nie przysporzę
sobie sympatii tym wyznaniem, ale mam to w nosie. Uwielbiam
Musierowicz i będzie tak do końca moich dni! A na jej stronie,
którą prowadzi w miły i trochę oldschoolowy sposób, bardzo
fajnie komunikuje się ze swoimi czytelnikami. Pod jej postami
wybuchają w komentarzach cudowne dyskusje na temat literatury
i sztuki. Tam też przeczytałam o książce „Ex libris”
Anne Fadiman i to tę pozycję będę Wam dziś polecać.
Jest to lektura smakowita. Ale czy nie
uznacie jej przypadkiem za ciężkostrawną? Ja też nie zawsze lubię
grzęznąć w książkach. Miło mi, kiedy czyta się łatwo
i przyjemnie, a dobra książka nie musi być wcale
skomplikowana. Nie widzę też nic złego w czytaniu dla
przyjemności książek niekoniecznie genialnych. Ważna jest dla
mnie relacja między narratorem i bohaterami a czytelnikiem,
stworzenie pięknych wiarygodnych światów, w których chce nam się
zamieszkać. Wiem jednak z doświadczenia, że warto czasem przebrnąć
przez trudny tekst, żeby dowiedzieć się czegoś ważnego albo
przeczytać jakieś zdanie trzy razy, by wreszcie po jego zrozumieniu
serdecznie się z niego uśmiać. Warto podokształcać się,
czytając kogoś, kto lubi szafować cytatami i nawiązaniami, kiedy
nie robi tego, by się popisać, ale żeby zaprosić nas do swojego
świata, lepiej wytłumaczyć swój sposób patrzenia na
rzeczywistość. Mam jeszcze radę: by podczas tego przedzierania się
przez językowo-intelektualny gąszcz mniej myśleć o przedzieraniu
się, a więcej o słowach – to pomaga. I jeszcze
jedno, kiedy się taką nieco złożoną lekturę zakończy z
satysfakcją i pożytkiem dla naszych serc i umysłów, wtedy
niektóre proste książki (nie wszystkie, oczywiście) zaczynają
przypominać lekkostrawny budyń, co do którego producent obiecał w
reklamie, że „czyści, nie przerywając snu”.
Do ad remu zatem, jak mawiają
ludzie, którzy pobieżnie przyswoili sobie zasady gramatyki
łacińskiej. Jeśli uwielbiacie czytać – ta książka jest dla
Was. Jeśli otaczacie się woluminami, są dla Was przyjaciółmi
i pocieszycielami – ta książka jest dla Was. Jeśli
przynajmniej kilka razy dziennie zastanawiacie się, czy to, co
czytacie (lub mówicie), jest poprawne, jeśli doskwierają Wam
literówki, błędy gramatyczne i inne, słowem jeśli jesteście
„obsesyjnymi korektorami” (pojęcie użyte przez Anne Fadiman) –
ta książka jest bardzo dla Was.
„Ex libris” to osiemnaście esejów
o książkach i czytaniu napisanych z wyszukanym
poczuciem humoru i świadczących o niezwykłej erudycji
autorki. Można tam przeczytać o zaślubinach księgozbiorów,
które wcale nie następują w dniu, gdy ich właściciele zostaną
ogłoszeni mężem i żoną, a także o tym, że
wtargnięcie sił entropii do idealnie usystematyzowanej biblioteki
ma jednak swoje plusy. Oprócz psot wieloczłonowców możemy również
poznać nowe słowa, takie jak na przykład opoponaks czy
kakodemon.
Cóż
za atrakcje czekają nas jeszcze? Ano parę słów na temat dedykacji
– okazuje się, że niektóre są bezcenne, a inne całkiem
niepożądane. Opis rozkoszy płynącej z bycia w miejscu,
o którym się właśnie czyta albo z czytania o miejscu,
do którego się właśnie pojechało, oczywiście nie w przewodniku,
tylko w książce przez duże K, która jest twórczością
przez duże TFU. Zwolennicy i przeciwnicy feminatywów znajdą
coś dla siebie w rozdziale „Problem Jejgo”. Wspomniani już
obsesyjni korektorzy uśmieją się przy rozdziale „Wsław Stację”.
Nie mogę się powstrzymać przed zacytowaniem krótkiego fragmentu
z tego eseju. „Mój brat wyznał, że w 364-stronicowej
instrukcji oprogramowania (...) znalazł kilka setek błędów
gramatycznych, składniowych i ortograficznych. (…) Napisał do
firmy, oferując pełną listę poprawek w zamian za uaktualnioną
wersję oprogramowania, ale nie otrzymał odpowiedzi. – Oni chcą
trwać w błędzie – westchnął”.
Na łopatki
rozłożył mnie rozdział pt. „Nic nowego pod słońcem”, w
którym autorka śledzi historię plagiatu i podaje w przypisach
pochodzenie każdej niemal linijki tekstu – źródłami są
oczywiście nie tylko książki, lecz także rozmowy telefoniczne,
a nawet zeznania świadków – np. męża wyżej wymienionej.
W
trakcie lektury dowiedziałam się również, że dzięki czytaniu
katalogów wysyłkowych można zyskać drugą fascynującą
osobowość, zupełnie niepodobne do nas alter ego.
Wszystkożerny
błysk w oku, który idealnie charakteryzuje stosunek autorki do
czytania, sprawia, że choć woli ona książki, to w razie
konieczności zadowoli się zestawem instrukcji.
Jeszcze wiele
innych cudownych smaczków czeka na Was w książce „Ex libris”.
Myślę, że warto do niej zajrzeć.




Komentarze
Prześlij komentarz