„W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy”
fot. user 1820796 z Pixabay https://bit.ly/2R2qWnw
Dziś napiszę Wam parę słów na temat filmu biograficznego o poetce Elisabeth Bishop. Ci, którzy znają jej twórczość, zorientowali się już pewnie, że tytuł tego wpisu pochodzi z jej wiersza „Ta jedna sztuka” („One art”). Ja nie znałam tej poezji, przyznaję się od razu. Film poleciła dawno temu na Facebooku moja znajoma. Przed kilkoma dniami udało mi się usiąść w spokoju i obejrzeć „Flores raras”.
Ten obraz wyreżyserował Brazylijczyk Bruno Baretto. Jest to opowieść o miłości dwóch kobiet, o chorobie alkoholowej, o chęci dosięgnięcia księżyca, no i o stracie.
„Bo jeśli nie mam tego, czego chcę, czuję się samotna i smutna. A jeśli mam to, co chcę, jestem pewna, że zaraz to stracę. A czekanie jest nie do zniesienia” – mówi Elisabeth podczas jednego ze swoich załamań. Aby złamać nieco ten podniosły nastrój, zacytuję jeden z moich ulubionych memów: „jeśli poniedziałek przeszedł gładko, to znaczy, że zło pierdolnie znienacka”. Nie macie wrażenia, że nasze życie polega na czekaniu, aż zło pierdolnie znienacka? Ja czasem się na tym łapię. Jest to na pewno potęgowane przez działanie mediów. Tu wrócę do mojej ukochanej płyty z poprzedniego wpisu.
Gdyby nie TV to bym spał w obłokach
Choć nie miałbym snów o katastrofach
Nic nie wiedziałbym o spadających samolotach
Statystycznie żaden nie spadnie na moich oczach, nigdy…
Nie, nie chodzi mi o to, że straszne rzeczy się nie zdarzają i że mi się nie zdarzą. Ale czy jestem w stanie się na nie przygotować? Jeśli jestem, to na pewno nie przez ciągłe nasłuchiwanie i życie w nieustającym niepokoju. Raczej przez budowanie w sobie poczucia bezpieczeństwa i harmonii. Jestem wdzięczna za moje spokojne życie, nie nudzi mnie nuda. Celebruję każdą chwilę, nie chcę się zastanawiać, kiedy stanie się coś złego, po co?
No, ale miało być o filmie. Główna bohaterka raczej nie prezentuje takiego podejścia do życia, jakie opisałam przed chwilą. Najbardziej zwracają uwagę jej sztywność, rezerwa i oschłość, pod którymi ukrywa się cierpienie. Znajduje ono ujście tylko w wierszach oraz w chwilach pijanej rozpaczy. Symboliczne wydaje się ukazanie Elisabeth na łonie natury: na tle dzikiej wspaniałej przyrody Południowej Ameryki wyrasta sylwetka bladej, sztywno wyprostowanej kobiety odzianej w nienagannie skrojone żakiety i spódnice. Twarz poetki ma mimikę mumii. Kontrast jest uderzający.
I ta właśnie uporządkowana osoba, która uwielbia mieć wszystko pod kontrolą, upija się nierzadko do nieprzytomności. Ciekawe, ostatnio słyszałam rozmowę ludzi, którzy mówili, że nigdy się nie upijają, ponieważ najbardziej na świecie boją się utraty kontroli. Widać są i tacy, których to ciągłe kontrolowanie tak wykańcza, że ucieczkę przed nim znajdują w odurzeniu.
A więc choroba alkoholowa to pierwsze brzemię, którym obciążona jest relacja głównych bohaterek. Drugim ciężarem jest chęć dosięgnięcia księżyca. A może osiągnięcia księżyca? Tak właściwie to odwzorowania jego blasku. Takie marzenie ma Macedo Soares – partnerka Elisabeth. Architektka w projektowanym przez siebie parku chce ustawić bardzo wysokie lampy, które mają stwarzać złudzenie lunarnego blasku. Jej zaangażowanie w cały projekt jest tak wielkie, że podporządkowuje mu wszystko, nawet związek. Osamotniona Elizabeth postanawia wyjechać na wykłady do USA. Macedo nie może tego zaakceptować. Tak mi przyszło do głowy, że w udanym związku partnerzy powinni być pochłonięci sobą nawzajem na tyle, by nic innego nie pochłonęło ich bez reszty. Nie jest to staroświecka wizja miłości, uzależnienie od siebie ani zamykanie sobie dróg rozwoju. Chodzi o to „bez reszty”. Dopóki jest w nas pragnienie, by tę część siebie zawsze podarować drugiej osobie – dopóty jest miłość. No a jak tego pragnienia brakuje, to jest koniec.
„Na koniec romansu tak naprawdę są tylko dwa wyjścia (…). Jednym z nich jest po prostu znosić ból, aż się skończy. Innym jest rozpuszczanie starych wspomnień w obfitych dawkach alkoholu i silne cudzołożenie ze wszystkim, co się rusza”.
Takie oto znamienne słowa wygłosił przyjaciel Elizabeth i nie będę ich komentować, żeby nie wyszło, że coś na ten temat wiem.
Polecam Waszej uwadze film „Flores raras”. Mnie urzekły: piękne krajobrazy, wciągająca fabuła, no i słowa – ważne, mądre, zastanawiające, jak to w biografii poetki. Ciekawa jestem, co Wam się spodoba.
Wiersz „Ta jedna sztuka” spina klamrą rozpoczęcie i zakończenie tej kinowej opowieści. Ja też, zanim postawię ostatnią w tym wpisie kropkę, pozwolę sobie zacytować fragment tego utworu.
W sztuce tracenia nie jest trudno dojść do wprawy
Tak wiele rzeczy budzi w nas zaraz przeczucie
Straty, że kiedy się je traci – nie ma sprawy.
(…)
Trać rozleglej, trać szybciej, ćwicz – wejdzie ci w nawyk
Utrata miejsc, nazw, schronień, dokąd chciałeś uciec
Lub chociażby się wybrać. Praktykuj te sprawy…


Komentarze
Prześlij komentarz