„Dzieci niczego się nie spodziewają, dlatego widzą wszystko”
Obraz Sarah Richter z Pixabay
Czasem mam ochotę obejrzeć sobie film
i właściwie już w tym momencie zaczynają się schody.
Chciałabym, żeby nie był bardzo smutny i poważny, bo jestem
zmęczona i chcę odpocząć, ale wolałabym, żeby nie był
głupi i płytki. Czyli za bardzo w czym wybierać, to nie
ma... Zawsze wtedy przychodzi mi do głowy film pt. „Elfy z ogrodu
czarów”. Uprzedzam pytania, tak, jest to film dla dzieci. Ale
i dla dorosłych, można powiedzieć – familijny. No i nie
jest to na pewno bajka dla najmłodszych, tylko poważna sprawa. Jest
w tym obrazie wszystko, co lubię: piękna muzyka (Zbigniewa
Preisnera!), śliczne zdjęcia i kostiumy, ciekawe ujęcia,
wspaniała opowieść, interesujący bohaterowie i dużo mądrych
słów. Już na samym początku Harry Houdini wypowiada świetną
kwestię: „Nie próbujcie oszukać dzieci, niczego się nie
spodziewają, dlatego widzą wszystko”. Skąd tu Harry Houdini
(nawiasem mówiąc, grany przez Harveya
Keitela)? Bo to jest film zainspirowany prawdziwą historią,
pojawia się w nim też Sir Arthur
Conan Doyle (Peter O'Toole ). O samej historii jednak wolałabym za
dużo nie pisać, po pierwsze dlatego, żeby nie zdradzać treści
filmu, a po drugie dlatego, że była ona swego czasu kontrowersyjna i nie
chciałabym się wgłębiać w ten temat. Sami sobie poczytajcie :)
Ale mogę napisać, o czym film jest ogólnie i o czym
jest dla mnie.
Rok
1917, Anglia – wojna w tle. W wagonie pełnym powracających
z frontu żołnierzy jedzie jedna z głównych bohaterek –
rezolutna Frances (wspaniała rola Elizabeth
Earl), ktoś rozrzuca tam
ulotki z napisem: „Czy anioły istnieją?”. Na scenie w
Londynie wystawiany jest „Piotruś Pan”, a występy
iluzjonistyczne Houdiniego święcą tryumfy. Iluzja przeplata się
z demaskatorstwem, cierpienie – z poszukiwaniem
metafizyki, strach o życie bliskich – z nadzieją i wiarą w świat
dziecinnych fantazji, który być może pozwoli nigdy nie dorosnąć.
Teraz
mi się przypomniało, że w filmie jest jeszcze kilka innych rzeczy,
które lubię: domki dla lalek i malutkie przedmioty, sprzęty –
tym razem stworzony z gałęzi, liści i mchu, wspaniały
domek dla elfów. No i dwie małe dziewczynki – główne bohaterki – są niezwykle słodkie, a Frances jest
do tego pewna siebie, bezkompromisowa i radosna.
Trochę
chaotyczna mi wychodzi ta wypowiedź, ale chciałabym Was poczęstować
właśnie urywkami, fragmentami, które utkwiły mi w pamięci,
poruszyły mnie. Tak jak na przykład to, że druga z bohaterek –
Elsie – dostała od swojego brata przed jego śmiercią koronę
stworzoną z kluczy. Tak jakby chciał jej zostawić rozwiązania
wszystkich zagadek, łącznie zapewne z zagadką elfów, którymi tak
bardzo się interesował.
Innym
epizodem jest sytuacja w fabryce, w której pracuje ojciec
Elsie. Dyrektor przedsiębiorstwa opowiada o wprowadzeniu
elektryfikacji i z entuzjazmem wylicza, jaki będzie zysk
z dłuższej pracy. Arthur, ojciec głównej bohaterki, wyraża
wówczas wątpliwość, czy w ogóle można pracować jeszcze
więcej. Daje to do myślenia w dzisiejszych czasach
przesiadywania w biurze po godzinach. Już na samym początku
procesu, który do tego doprowadził, ludzie mieli wątpliwości, czy
to aby na pewno właściwa droga.
To
też czas, kiedy pojawiają się nowe technologie fotograficzne.
Nawet w domach mniej zamożnych obywateli są aparaty. Arthur Writh
żałuje, że nie miał urządzenia wcześniej i nie zdążył
uwiecznić wizerunku swojego syna. Ze wstydem przyznaje, że
szczegóły twarzy zmarłego dziecka zaczynają zacierać mu się
w pamięci. Trudno sobie to wyobrazić w naszej dzisiejszej
kulturze obrazkowej, ale czy często zaglądamy do starych
fotografii, czy raczej scrollujemy Insta? Czy w zabieganiu
pamiętamy o odwiedzeniu i sfotografowaniu dziadków,
pradziadków, by zdążyć, zanim te zdjęcia będą już tylko na
pamiątkę?
A jeszcze
coś napiszę o tej wojnie, ja filmów wojennych nie znoszę
i nigdy nie oglądam, tu wojna nie jest przedstawiona, ale jej
mroczna siła unosi się nad całym krajobrazem: ranni żołnierze,
zaginiony ojciec Frances. Tak mi się skojarzyło, moja córeczka
dostała ostatnio dwie zabawki Transformers, każda z nich trzyma
jakiś karabin, czy inną broń palną. Dziewczynka spojrzała na to
i powiedziała, że ta postać trzyma taki klej na gorąco.
Tylko w tej sytuacji widziała coś przypominającego pistolet. Chyba
działoby się na świecie lepiej, gdybyśmy z broni dysponowali
tylko pistoletami do kleju...
Wróćmy
jednak do tematu. Tak w jednym zdaniu, to powiedziałabym, że to
jest film o nadziei i dorastaniu. Na samym niemal końcu
pojawiają się słowa Frances: „ Chyba wiem, co to znaczy być
dorosłym – wtedy czujesz to, co czuje ktoś inny, kto nie jest
tobą”. Ilu z nas, dorosłych, jest rzeczywiście dojrzałych
w takim stopniu?
To
jest też film o tym, co ważne, to może być wiara albo miłość –
łączą je dwie cechy: są to zjawiska kruche, a pod presją
zachowują się tak jak woda: kiedy ściśniesz ją w dłoni –
ucieka.
Kończę
wywody. Dodam jeszcze, że dość stare to jest dzieło, bo z 1997
roku, ale na DVD można jeszcze nabyć – szczerze polecam!




Komentarze
Prześlij komentarz