„Dzieci niczego się nie spodziewają, dlatego widzą wszystko”



Czasem mam ochotę obejrzeć sobie film i właściwie już w tym momencie zaczynają się schody. Chciałabym, żeby nie był bardzo smutny i poważny, bo jestem zmęczona i chcę odpocząć, ale wolałabym, żeby nie był głupi i płytki. Czyli za bardzo w czym wybierać, to nie ma... Zawsze wtedy przychodzi mi do głowy film pt. „Elfy z ogrodu czarów”. Uprzedzam pytania, tak, jest to film dla dzieci. Ale i dla dorosłych, można powiedzieć – familijny. No i nie jest to na pewno bajka dla najmłodszych, tylko poważna sprawa. Jest w tym obrazie wszystko, co lubię: piękna muzyka (Zbigniewa Preisnera!), śliczne zdjęcia i kostiumy, ciekawe ujęcia, wspaniała opowieść, interesujący bohaterowie i dużo mądrych słów. Już na samym początku Harry Houdini wypowiada świetną kwestię: „Nie próbujcie oszukać dzieci, niczego się nie spodziewają, dlatego widzą wszystko”. Skąd tu Harry Houdini (nawiasem mówiąc, grany przez Harveya Keitela)? Bo to jest film zainspirowany prawdziwą historią, pojawia się w nim też Sir Arthur Conan Doyle (Peter O'Toole ). O samej historii jednak wolałabym za dużo nie pisać, po pierwsze dlatego, żeby nie zdradzać treści filmu, a po drugie dlatego, że była ona swego czasu kontrowersyjna i nie chciałabym się wgłębiać w ten temat. Sami sobie poczytajcie :) Ale mogę napisać, o czym film jest ogólnie i o czym jest dla mnie.
Rok 1917, Anglia – wojna w tle. W wagonie pełnym powracających z frontu żołnierzy jedzie jedna z głównych bohaterek – rezolutna Frances (wspaniała rola Elizabeth Earl), ktoś rozrzuca tam ulotki z napisem: „Czy anioły istnieją?”. Na scenie w Londynie wystawiany jest „Piotruś Pan”, a występy iluzjonistyczne Houdiniego święcą tryumfy. Iluzja przeplata się z demaskatorstwem, cierpienie – z poszukiwaniem metafizyki, strach o życie bliskich – z nadzieją i wiarą w świat dziecinnych fantazji, który być może pozwoli nigdy nie dorosnąć.
Teraz mi się przypomniało, że w filmie jest jeszcze kilka innych rzeczy, które lubię: domki dla lalek i malutkie przedmioty, sprzęty – tym razem stworzony z gałęzi, liści i mchu, wspaniały domek dla elfów. No i dwie małe dziewczynki – główne bohaterki – są niezwykle słodkie, a Frances jest do tego pewna siebie, bezkompromisowa i radosna.


Trochę chaotyczna mi wychodzi ta wypowiedź, ale chciałabym Was poczęstować właśnie urywkami, fragmentami, które utkwiły mi w pamięci, poruszyły mnie. Tak jak na przykład to, że druga z bohaterek – Elsie – dostała od swojego brata przed jego śmiercią koronę stworzoną z kluczy. Tak jakby chciał jej zostawić rozwiązania wszystkich zagadek, łącznie zapewne z zagadką elfów, którymi tak bardzo się interesował.
Innym epizodem jest sytuacja w fabryce, w której pracuje ojciec Elsie. Dyrektor przedsiębiorstwa opowiada o wprowadzeniu elektryfikacji i z entuzjazmem wylicza, jaki będzie zysk z dłuższej pracy. Arthur, ojciec głównej bohaterki, wyraża wówczas wątpliwość, czy w ogóle można pracować jeszcze więcej. Daje to do myślenia w dzisiejszych czasach przesiadywania w biurze po godzinach. Już na samym początku procesu, który do tego doprowadził, ludzie mieli wątpliwości, czy to aby na pewno właściwa droga.
To też czas, kiedy pojawiają się nowe technologie fotograficzne. Nawet w domach mniej zamożnych obywateli są aparaty. Arthur Writh żałuje, że nie miał urządzenia wcześniej i nie zdążył uwiecznić wizerunku swojego syna. Ze wstydem przyznaje, że szczegóły twarzy zmarłego dziecka zaczynają zacierać mu się w pamięci. Trudno sobie to wyobrazić w naszej dzisiejszej kulturze obrazkowej, ale czy często zaglądamy do starych fotografii, czy raczej scrollujemy Insta? Czy w zabieganiu pamiętamy o odwiedzeniu i sfotografowaniu dziadków, pradziadków, by zdążyć, zanim te zdjęcia będą już tylko na pamiątkę?
A jeszcze coś napiszę o tej wojnie, ja filmów wojennych nie znoszę i nigdy nie oglądam, tu wojna nie jest przedstawiona, ale jej mroczna siła unosi się nad całym krajobrazem: ranni żołnierze, zaginiony ojciec Frances. Tak mi się skojarzyło, moja córeczka dostała ostatnio dwie zabawki Transformers, każda z nich trzyma jakiś karabin, czy inną broń palną. Dziewczynka spojrzała na to i powiedziała, że ta postać trzyma taki klej na gorąco. Tylko w tej sytuacji widziała coś przypominającego pistolet. Chyba działoby się na świecie lepiej, gdybyśmy z broni dysponowali tylko pistoletami do kleju...
Wróćmy jednak do tematu. Tak w jednym zdaniu, to powiedziałabym, że to jest film o nadziei i dorastaniu. Na samym niemal końcu pojawiają się słowa Frances: „ Chyba wiem, co to znaczy być dorosłym – wtedy czujesz to, co czuje ktoś inny, kto nie jest tobą”. Ilu z nas, dorosłych, jest rzeczywiście dojrzałych w takim stopniu?
To jest też film o tym, co ważne, to może być wiara albo miłość – łączą je dwie cechy: są to zjawiska kruche, a pod presją zachowują się tak jak woda: kiedy ściśniesz ją w dłoni – ucieka.
Kończę wywody. Dodam jeszcze, że dość stare to jest dzieło, bo z 1997 roku, ale na DVD można jeszcze nabyć – szczerze polecam!

Komentarze

Popularne posty