„Czasem pusta strona oferuje najlepszą możliwość”
fot. Karina_S z Pixabay https://bit.ly/3frYHpcDziś nadrabiania zaległości filmowych ciąg dalszy. Gdyby nie to, że odbiorcami mojego bloga są wyłącznie osoby kulturalne, naraziłabym się zapewne na falę hejtu, przyznając się do nieznajomości filmów Jima Jarmuscha. Nazwisko reżysera jest mi znane od dawna, a mianowicie od momentu, kiedy dziewczęciem będąc, przeczytałam wdzięczną powieść dla młodzieży pod tytułem „Pulpecja”. Jest to jedna z części opisywanej już na blogu „Jeżycjady”. W tej książce tajemniczy Baltona – obiekt westchnień większości dziewcząt z klasy – jest miłośnikiem filmów Jarmuscha. Tytuły dzieł tego sławnego reżysera jednak nie obiły mi się o uszy. Pierwszy jego film, o którym słyszałam i który rzeczywiście chciałam obejrzeć, wszedł na ekrany kin w 2016 roku. „Paterson”, bo o nim mowa, był na mojej liście „do obejrzenia” aż do wczoraj. Obraz uhonorowany nagrodami i zapewne o nim słyszeliście, a większość z Was prawdopodobnie go oglądała. Ale może ktoś nie oglądał albo po prostu chciałby poznać moje zdanie na ten temat? No, to jedziemy z tym koksem.
Mamy w domu mnóstwo zapałek
zawsze są pod ręką.
Nasza obecnie ulubiona marka to Ohio Blue Tip
Dawniej lubiliśmy zapałki Diamond.
To było zanim odkryliśmy zapałki Ohio Blue Tip.
Mają eleganckie opakowanie,
twarde pudełka w granatowe, błękitne i białe paski
z napisem w kształcie megafonu.
Jakby chciano ogłosić wszem i wobec:
oto najpiękniejsza zapałka na świecie.
Czterocentymetrowy sosnowy patyczek
zakończony ziarnistą ciemnofioletową główką.
Pełny statecznej wściekłości,
uparcie gotowy buchnąć płomieniem
i być może zapalić papierosa kobiecie, którą pokochałeś,
co całkiem odmieniło twoje życie.
„Możemy ci to dać”
I ty mi to dałaś.
Ja stałem się papierosem,
a ty zapałką
albo ja zapałką, a ty papierosem
żarzącym się od pocałunków,
które ulatują ku niebu.
To „Wiersz miłosny” napisany przez głównego bohatera – Patersona – kierowcę autobusu. Zainspirowało go pudełko zapałek, które obracał w palcach przy śniadaniu, utwór zaczął pisać w autobusie, tuż przed rozpoczęciem zmiany, a dokończył w przerwie na lunch.
Gdybym miała najkrócej opisać ten film, powiedziałabym, że w najprostszy i najbardziej bezpretensjonalny sposób ukazuje on, że wszystko jest poezją. Główny bohater nie jest żadnym niespełnionym wierszokletą, który z braku innych perspektyw został kierowcą. To wrażliwy, otwarty na świat i szczęśliwy człowiek, który z oddaniem wykonuje swoją pracę. I choć jego życie naznaczone jest rutyną, nie brakuje w nim świetlistych niezwykłości, których być może w naszym zabieganiu nawet byśmy nie zauważyli, gdyby nam się przytrafiły. Dni tygodnia są u Patersona (w tej roli Adam Driver) tak powtarzalne, że w napięciu czekamy na weekend. A jednak, podczas tej nudy powstają kolejne wiersze, kierowca słyszy wiele interesujących rozmów pasażerów, w barze, do którego idzie co wieczór, rozgrywają się ciekawe sceny, a w jego domu przybywa coraz więcej czarno-białych wzorów. To jego nieco postrzelona dziewczyna, w której jest zakochany do szaleństwa, maluje wszystko na czarno-biało. Zabawne, mam kolejne skojarzenie z „Jeżycjadą” – tam, w powieści „Opium w rosole” też występuje kobieta, która chciałaby urządzić wszystko w mieszkaniu na biało i czarno. Jest ona jednak zupełnym przeciwieństwem charakterologicznym Laury – dziewczyny Patersona. Życiowa partnerka głównego bohatera (w tej roli Golshifteh Farahani) to prześliczna, słodka i wrażliwa osoba. Czarno-biała obsesja nie jest w jej przypadku wyrazem chłodu emocjonalnego, tylko nieszkodliwym dziwactwem. Śledzenie tego, co jeszcze pomaluje i czemu nada interesujące wzory, stanowi dla widza ciekawą i zabawną grę. Piękna, przepiękna kobieta, nie dziwię się, że Paterson dla niej oszalał.
A właśnie! Paterson to też nazwa miejscowości, w której rozgrywa się akcja. Nasz główny bohater wydaje się zawieszony między dwoma pragnieniami. Z jednej strony chce normalności i rutyny, o której wspomniałam, nie śpieszno mu do pokazania swoich wierszy światu. A jednak z rozmów pasażerów wyłapuje historie na temat znanych ludzi z Paterson. W swoim ulubionym barze wpatruje się w tzw. tablicę sławy, na której barman umieszcza specjalnie wybrane zdjęcia słynnych mieszkańców miasta, tych, którzy jego zdaniem na to zasłużyli. Czy kierowca autobusu ani razu nie myśli o własnej fotografii na ścianie, kiedyś w przyszłości, w roli znanego poety? Nic bezpośrednio na to nie wskazuje, a jednak w mojej głowie narodziła się taka myśl. Studiowanie wciąż od nowa zbioru poezji Williama Carlosa Williamsa – wielkiego liryka z Paterson, mogłoby świadczyć o tym, że kierowca szykuje się na jego następcę.
Laura to przecież także imię ukochanej Petrarki, którego portret Paterson nosi w śniadaniówce wraz ze zdjęciem swojej ukochanej – Laury właśnie. To ona tak bardzo podkreśla podobieństwa między nim a Petrarką i nalega, by ukochany powielił w jakiś sposób swój sekretny notes z wierszami, by istniała kopia. Notesem tajemnic chlubi się też dziewczynka, którą kierowca spotyka pewnego dnia, czyta mu ona jeden ze swoich wierszy. To kolejny przejaw wszechobecnej poezji. Jest nim również spotkanie głównego bohatera z raperem, który w pralni układa tekst swojego kolejnego kawałka. „Pracuję tam, gdzie dopadnie mnie wena” – mówi.
W filmie pojawia się dziewięć wierszy. Zanotowałam je wszystkie. Szkoda, że mnie nie widzieliście tonącej w białych karteczkach z bloczku typu „kostka”, zatrzymującej co chwilę film i zapisującej z zapałem każde słowo. I choć pewien Japończyk powiedział Patersonowi, że „Poezja w tłumaczeniu jest jak branie prysznica w płaszczu przeciwdeszczowym”, to pozwolę sobie przytoczyć jeszcze jeden utwór w przekładzie.
Blask
Gdy budzę się wcześniej,
a ty leżysz zwrócona do mnie
z twarzą na poduszce, którą otaczają twoje włosy,
ośmielam się patrzeć na ciebie oczarowany miłością i lękiem,
że otworzysz oczy i opanuje cię oślepiający strach.
Ale może, gdy strach przygaśnie, zobaczysz jak moja pierś i głowa
ulegają twojemu ciśnieniu, więżąc w sobie głosy
jak nienarodzone dzieci, które boją się, że nigdy nie oślepi ich światło dnia.
Przez okno w ścianie sączy się szaro-błękitna deszczowa poświata.
Zawiązuję buty i schodzę na dół nastawić kawę.
Prawie wszystkie wiersze, które słyszymy w filmie, napisał w rzeczywistości Ron Padgett. Tylko jeden utwór to autentyczne dzieło Williama Carlosa Williamsa – Paterson czyta je swojej dziewczynie przy śniadaniu. Chyba zresztą jedynym, które jedzą razem, właściwie składa się z kawy.
Zazwyczaj Laura śpi dłużej, rano, zanim jej partner pójdzie do pracy, czasem zdąży mu tylko opowiedzieć swój sen. Ta wizja zwykle towarzyszy naszemu bohaterowi przez cały dzień. W pierwszej scenie dziewczyna opowiada sen o tym, że mieli bliźniaki. Od tej pory aż do końca filmu Paterson spotyka wiele bliźniaczych par. To jeden z licznych w tym filmie zabawnych chwytów. Subtelnego poczucia humoru zdecydowanie reżyserowi nie brakuje. Obraz jest uroczy, zabawny, wzruszający i naprawdę wart obejrzenia. Zdanie, które umieściłam w tytule tego posta, pada z ust wspomnianego Japończyka, a w jakich okolicznościach? Sprawdźcie sami.



Komentarze
Prześlij komentarz