„Dwoje ludzi w związku to zawsze będzie 1+1”
S. Herman & F. Richter z Pixaby
Film „Niezasłane łóżka” jest jednym z tych, których zwiastun widziałam dawno temu i obiecałam sobie, że na pewno pójdę na to do kina. Wtedy mi się nie udało, ale po jakichś 11 latach wreszcie obejrzałam. Film właściwie mnie rozczarował, potem przeczytałam dość niepochlebną recenzję i byłam już niemal zdecydowana, że nie będę o nim pisać. A jednak... Przekonała mnie jedna rzecz, po obejrzeniu tego filmu jeszcze przez godzinę poruszałam się jak oni, chciałam mówić ich słowami i już wiedziałam, że ten obraz zostanie mi w pamięci na dłużej, a czy nie o to właśnie chodzi?
Historia zapisana na podstawie łóżek.
Jeden z głównych bohaterów na samym początku zwierza się
nam, że spał w wielu, wielu łóżkach, dużo podróżował,
jedno łóżko przypadało na jeden rok jego życia. Opowieść,
którą poznamy, jest zatytułowana: „łóżko 21.”
– pierwsze własne. Druga główna bohaterka robi zdjęcia
łóżkom, w których za chwilę będzie spała z partnerem
albo w których właśnie się przespała. Historia jednego z
tych zdjęć i jego wędrówka z rąk do rąk mają kolosalne
znaczenie dla akcji i przypominają nam, że jesteśmy
naczyniami połączonymi, a każde nasze działanie powoduje
lawinę zdarzeń, których zwykle nie potrafimy przewidzieć.
W tym
filmie poruszamy się jak we śnie. Może właśnie dlatego recenzent
pokusił się o sformułowanie w stylu – fabuła jest
żadna. Żeby na to odpowiedzieć, chciałabym odwołać się do
teksu Zuzanny, której płytę polecałam Wam dwa tygodnie temu.
Kiedy milczę, to nie znaczy, że
nie mam nic do powiedzenia
czasem milczę, bo zbyt wiele chcę
powiedzieć i mylę się w znaczeniach
Tak
samo bohater, który podczas filmu mówi ledwie kilkadziesiąt zdań,
ale w jego spojrzeniu odczytujemy treść wielotomowych
powieści. Co może znaczyć, że jako dziecko podróżował z mamą
bardzo dużo? Że jako dziecko miał wypadek: wydawało mu się, że
jest Supermanem i skoczył z wysokiego łóżka? Gdzie była
wtedy jego mama? Możemy się tylko domyślać, co przeżywało to
dziecko. W dziecięcej psychice ślad żłobią wszystkie
doświadczenia. Stąd może teraz to wieczne upijanie się na umór,
wykreślanie z pamięci ogromnych połaci czasu, budzenie się
w nieznanych miejscach. Stąd wreszcie poszukiwanie ojca,
w którym to celu nasz bohater, czyli Hiszpan Axl, przyjeżdża
do Londynu.
Powróćmy
jeszcze na chwilę do tekstu Zuzanny: „Kiedy milczysz, zatrzymujesz
czas, zatrzymujesz go wpół drogi”. Tak właśnie reżyser Alexis
Dos Santos zatrzymał czas w tym filmie – dzięki milczeniu
bohaterów, długim ujęciom, wspaniałej muzyce. Moim zdaniem chciał
nam opowiedzieć więcej niż tę prostą historię, która wynika
z fabuły. Druga główna bohaterka, Vera, mówi: iluzją jest,
że możemy zmniejszyć odległość między naszymi myślami. Chodzi
o myśli dwóch osób. Ta prawda, choć często powtarzana,
wciąż wydaje się odkrywcza i nieuświadomiona przez wielu.
Każdy myśli inaczej i ma inny bagaż doświadczeń. Dlatego
tak trudno nam o sobie opowiedzieć, przekazać nasze refleksje.
Z tego właśnie powodu twórca filmu ucieka się raczej do
obrazu, dźwięku, milczenia – za pomocą tych środków wyraża
to, czego nie da się ująć w słowa. Ale słów też nie
brakuje. Mnóstwo jest w wypowiedziach bohaterów ponadczasowych
stwierdzeń, zdań, które śmiało można by przekuć w aforyzmy.
Może niełatwo na takich dialogach i monologach zbudować bogatą
fabularnie opowieść, ale za to zostają one w pamięci na
długo i zmuszają do refleksji. „Nic nie szkodzi, kiedy kilka
książek leży w złych miejscach – ludzie mogą znaleźć
coś zupełnie nieoczekiwanego” – mówi Vera do swojego
osłupiałego szefa (nadmienię, że dziewczyna jest pracownicą
księgarni). To właśnie z ust tej bohaterki pada najwięcej
pięknych i mądrych słów. Opisuje na przykład różnicę
między swoim podejściem do relacji a podejściem jej byłego
partnera. Według niej ludzie są jak bańki mydlane – kiedy się
zetkną – łączą się ze sobą. Zdaniem Lucasa, z którym
właśnie się rozstała, ludzie są jak planety, które krążą we
wspólnej przestrzeni, a związek to zawsze 1+1. Wiele jeszcze
ciekawych przemyśleń można znaleźć w „Niezasłanych
łóżkach” i celowo używam tu tej dwuznaczności, bo
wszystko w tym filmie jest w jakiś sposób związane
z łóżkami, tymi jedynymi wyspami intymności dla mieszkańców
squatu, tymi najbardziej osobistymi meblami, które bohaterowie
jednak często zamieniają na łóżka cudze, na łóżka hotelowe,
łóżka niczyje. Jeśli chodzi o słowa, to pojawiają się też
w piosenkach. Muszę, po prostu muszę wspomnieć o przepięknym
utworze, który powtarza się w filmie jak refren. Chodzi
o „Cherry Blossoms” zespołu Tindersticks. Nigdy wcześniej
nie słyszałam o tej formacji, więc dodatkowa korzyść
z obejrzenia dzieła Alexisa Dos Satnosa jest taka, że dokonałam nowego odkrycia muzycznego.
Taki
urywkowy mi wyszedł ten tekst, w pełni odpowiada to fabule
filmu. To takie nudne opowiadać, o czym to było,
a w dodatku bez sensu, bo przecież chodzi o to,
żebyście sami się dowiedzieli. Dodam więc tylko, że w filmie
jest dużo piękna. Śliczna jest Déborah
François,
która gra Verę. Wiem, banalne stwierdzenie, ale ona jest naprawdę
urzekająca w taki wspaniały, nieoczywisty, niehollywoodzki
sposób. Piękne są zdjęcia, ujęcia, sposób prowadzenia kamery.
Najbardziej podoba mi się spacer Very i jej nowego partnera.
Wycieczka kręcona jest trochę jak niektóre teledyski – oglądamy twarze,
gesty aktorów, ale ich usta nie wypowiadają słów, które płyną
do nas z offu. Daje to możliwość przyjrzenia się oczom
postaci i skupienia się na detalach mimiki, które umykają nam
zwykle, gdy podążamy za ruchem warg.
kultura.gazeta.pl
Okazuje
się, że jednak warto było obejrzeć ten film, więc i Wam go
polecam, może też nie mieliście czasu, gdy był w kinach.
Zapewne kołacze Wam się po głowie pytanie, czy ja zawsze będę tu
pisać o takich filmowych starociach. Owszem, będę. Bo mam
sporo materiału do nadrobienia. Jakoś niewiele chodziłam do kina,
nawet kiedy jeszcze mogłam. A już do tych właściwych kin –
prawie wcale. I teraz muszę choć trochę nadgonić, żeby coś
ciekawego napisać. Szczerze mówiąc, bardzo się z tego
cieszę, bo mam wspaniały pretekst do oglądania dobrych filmów.
Wcześniej wydawało mi się, że po męczącym dniu mogę oddać się
tylko stuprocentowej rozrywce, najchętniej jakiś lekki serial.
A teraz widzę, że to wcale nie jest konieczne. Ale któregoś
razu postaram się zaproponować Wam jakąś nowość, jak kina
wreszcie otworzą ;)




Komentarze
Prześlij komentarz