„A w 30 sekund przejdę po Twoich śladach, zagram nimi w klasy, jak w dziecięcych zabawach”
Dzisiaj będzie płyta. „Znowu?” – zapytacie. E, pewnie nie zapytacie, bo nie zauważyliście, że ostatnio też była. Przerwa wakacyjna mi się wkradła, a tu temat niezwykle ważny, bo napiszę dziś słów parę na temat albumu, który wyszedł w edycji absolutnie limitowanej, za chwilę będzie nie do zdobycia, a naprawdę warto go mieć. Zacznijmy jednak, jak nakazuje zwyczaj, od samego początku. W 2015 roku pojechałam dziwnym zrządzeniem losu na Studencki Festiwal Piosenki do Krakowa. Dla niewtajemniczonych, jest to najważniejszy festiwal poezji śpiewanej w Polsce. Tam, wśród wielu zdolnych i poprawnie śpiewających poetyckie szlagiery, zobaczyłam dziewczynę, która zaśpiewała swoją autorską piosenkę. Jest to jednak wciąż rzadkość na tym festiwalu, zwłaszcza wśród kobiet. Zwykle, kiedy do mikrofonu podchodzi przedstawicielka płci pięknej, można się spodziewać, że zaraz zabrzmi jakaś Osiecka albo Młynarski. Byłam więc mile zaskoczona, kiedy Oliwia Nazimek uraczyła słuchaczy własnym tekstem i to ciekawym, opowiadającym pewną historię. Wykonanie było pełne uczucia, intymne i emocjonalne. Zresztą, posłuchajcie, to nagranie z tego właśnie festiwalu.
Nie zdziwi Was pewnie, że zainteresowała mnie działalność artystyczna Oliwii i mniej więcej od tego czasu ją obserwuję. Dzięki temu dowiedziałam się, że jakoś przed czterema laty założyła, wraz z gitarzystą Pawłem Wasiem, zespół White Elephant. Co jakiś czas docierała do mnie informacja, że nagrali nową piosenkę albo że zapraszają na koncert. Aż w końcu wrzucili ten utwór i musiałam go sobie zapętlić, by przez kilka dni słuchać niemal bez przerwy.
Oliwia Nazimek jest z zawodu i wykształcenia aktorką. Pracuje w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pomiędzy kolejnymi zapowiedziami spektakli udało mi się na jej Facebooku odnaleźć informację, że pojawi się w audycji Radia Kraków. Zwykle kiedy coś takiego przeczytam, mówię sobie: „na pewno posłucham”, a kiedy sobie przypomnę, o której to miało być, okazuje się, że już dawno po emisji. Tym razem udało mi się włączyć na czas i z programu Dobry wieczór u Hanki Wójciak dowiedziałam się, że właśnie wyszła debiutancka płyta zespołu White Elephant. Zdobyłam ją, choć niebawem może to już nie być takie łatwe, ale o tym za chwilę.
Album mnie zachwycił. Żeby Wam przybliżyć jego klimat, mogę go porównać do pierwszego krążka Julii Pietruchy. Wokal jest troszeczkę podobny i muzyka stworzona z dewizą „minimalizm ze smakiem”. W osiągnięciu tego efektu pomogli znakomici muzycy. Przede wszystkim Paweł Waś, który gra na gitarze i jest współkompozytorem prawie wszystkich utworów. Poza tym znany krakowski perkusista Sławomir Berny i basista Józef Michalik. Oliwia, oprócz tego, że napisała wszystkie testy i zaśpiewała, to jeszcze w kilku utworach zagrała na pianinie i na skrzypcach – cóż za utalentowana dziewczyna! W dodatku ma przepiękną barwę głosu, a operuje nim bardzo umiejętnie. Wie, gdzie zaśpiewać ciszej, a gdzie przycisnąć, ma dobre warunki i do jednego, i do drugiego.
Płyta nosi tytuł „Birds” i została napisana częściowo po polsku, a częściowo po angielsku. Część angielska jest nieco obszerniejsza. Nie słucham za bardzo anglojęzycznej muzyki, bo języki obce są mi zasadniczo obce i nie chce mi się sprawdzać co czwartego słowa w słowniku, a słuchanie piosenek bez zrozumienia tekstu dla mnie po prostu nie istnieje. Tym razem jednak zrobiłam wyjątek i to nie tylko dlatego, że chciałam uczciwie napisać ten post. Przeczytałam słowa wszystkich utworów dołączone (na szczęście!) do płyty. Stwierdzam, że numery niepolskojęzyczne i te w języku ojczystym są napisane tak samo dobrze. Piosenka tytułowa przywiodła mi na myśl dawny hit Krystyny Prońko: „Wycinałam je z papieru godzinami, choć nie chciały w niebo nigdy wzlecieć same, chociaż były bardzo piękne jak prawdziwe, przecież ptaków papierowych nie ożywię”. Poruszający utwór Oliwii też jest o ptakach, nie tych z papieru, ale równie ulotnych i nieprzewidywalnych. Może to ludzie, którzy nas opuścili, a może znajdziecie sobie zupełnie inną interpretację tej piosenki? A jak spodoba Wam się zadziorny „Tommy”, czy miłosny i jednocześnie nieromantyczny „January”? Ta styczniowa nuta to chyba pierwszy kawałek zespołu White Elephant, który trafił do sieci. Mnie skojarzył się trochę z „Sambą z kalendarza” Doroty Miśkiewicz.
Najbardziej wzruszająca piosenka na tej płycie to „Tato”.
Chodzę po domu, którego już nie ma
Szukam czegoś w dziecięcych marzeniach
Chodzę czasami tymi schodami
I drzwi otwieram, wołam: „Tato”.
Cały album serdecznie polecam, ale plebiscyt na najlepszy utwór wygrała u mnie jednak „Maszyna do szycia”. Idealne proporcje wokalu, instrumentów i ciekawy koncept tekstu – całość zasługuje na medal.
Doszliśmy w końcu do sedna. Jak można stać się posiadaczem tego wartościowego wydawnictwa? Otóż trzeba zajrzeć na fanpage zespołu White Elephant https://www.facebook.com/whiteelephantduo i napisać wiadomość, że chciałoby się nabyć płytę. A ukazała się ona w limitowanej edycji, w liczbie dokładnie 100 sztuk. Część nakładu już rozeszła się na koncercie, więc zostało naprawdę niewiele. Spieszcie się, bo tak przyjemnych dźwięków nie możecie przegapić.


Komentarze
Prześlij komentarz