„Patrząc obiektywnie, czyli przez obiektyw”
Odetchnęłam z ulgą, kiedy zaczęłam czytać powieść, o której dziś będzie mowa. Kupiłam ją zupełnie przypadkowo. Weszłam na stronę pewnego wydawnictwa, żeby nabyć książkę, z którą sfotografowała się moja znajoma ze studiów. Ale zamiast tego kupiłam dwie inne książki. Pierwszą – bo tytuł mi się spodobał, drugą – bo chyba coś dobrego o niej słyszałam. Pierwsza okazała się dobra, ale nie dość dobra. Zmusiła mnie swoją niewystarczającą doskonałością do refleksji na temat pisania tego bloga. Chciałam mianowicie opisywać tu zjawiska, które autentycznie mnie zachwyciły. Na początku było łatwo, bo ileś tych zauroczeń miałam zgromadzonych, ale powoli się wyczerpują, a poza tym czuję potrzebę zaproponowania Wam czegoś na czasie, bo to, co było nowe 10 lat temu, zapewne już znacie. Sięgnęłam więc po drugą książkę i, jak już wspomniałam, odetchnęłam z ulgą. Była dobra, bardzo dobra. Właściwie zaczęłam się zastanawiać, czy nie zmienić tytułu bloga na „No kurde, wspaniałe” ;)
Nie śmiejcie się ze mnie, proszę, jeśli doskonale znacie tę pisarkę, uważacie, że jej poprzednie powieści są lepsze, a w ogóle wszyscy już napisali, że jest niezła. Ja po raz pierwszy wpadłam na Zośkę Papużankę, no i wpadłam po uszy.
Powieść „Przez” pochłonęła mnie bez reszty. Czasem zdarza mi się zapisać sobie jakieś zdanie z książki, bo wydaje mi się ważne. Od kiedy prowadzę bloga, o wiele częściej robię notatki, ale słowa Zośki Papużanki z „Przez” najchętniej przepisałabym wszystkie. Każde z nich wydaje mi się tak istotne.
W artykule Ryszarda Koziołka na temat niedawno zmarłego Jerzego Pilcha przeczytałam: „A my czytając na nowo jego zdania, mieliśmy poczucie – które daje czasem wybitna literatura – że mówią o nas”. Takie miałam wrażenie, tonąc w zdaniach Papużanki, że są napisane o mnie. Co prawda dla mnie nie to jest cechą wybitnej literatury. To raczej dowodzi, że wszyscy jesteśmy do siebie podobni i ulepieni ze znacznie bardziej tej samej gliny, niż nam się wydaje. Może to o tym wybitna literatura potrafi przypomnieć. Dla mnie jednak o genialności dzieła, które jest tematem mojego dzisiejszego tekstu, świadczy język. „...interesuje mnie sposób napisania. Język.” – mówi Zośka Papużanka w jednym z wywiadów. I to bardzo widać w tej powieści. Moja córeczka ma książkę, z której po otwarciu wysuwają się misternie wycięte z tektury zwierzęta wodne. Tak właśnie z powieści „Przez” wysuwał się do mnie świat przedstawiony, wysuwali się bohaterowie . Ba, tak nawet ukazywały mi się uczucia postaci i ich myśli. Wszystko to było namacalne dzięki niezwykłym językowym zabiegom, porównaniom, przenośniom, dzięki temu, że słowa w tej książce po prostu widać. Ale ich ziarnistość nie przeszkadza w odbiorze treści, jak to się zdarza niekiedy w rozbudowanych nowoczesnych powieściach. Tu nieprzezroczysty język ułatwia zrozumienie.
No to się rozczuliłam nad słowem, choć na kartach książki czytamy: „W ogóle ani ja, ani on nie założylibyśmy się, że słowa są cokolwiek warte”. Też bym się nie założyła, ale i tak je kocham. Przydałoby się jednak jakoś zasygnalizować, czego możecie się po tym dziele spodziewać. Narracja trochę przypomina mi „Dzień świra” Marka Koterskiego. Taka pokawałkowana, z dopowiedzeniami. Główny bohater też trochę przypomina Adasia Miałczyńskiego z jego uporządkowanymi rytuałami i zwyczajami. „Na pewno nie jest całkiem zdrowy psychicznie” – przyznaje Papużanka w wywiadzie – „Jego zaburzenie psychologia nazywa osobowością anankastyczną – to człowiek, który nade wszystko potrzebuje porządku w świecie wewnętrznym i zewnętrznym, stara się więc narzucić innym takie układy, poza którymi sam nie potrafi funkcjonować. (…) Myślę, że tak naprawdę w jakiś sposób walnięci jesteśmy wszyscy, różna jest tylko szkodliwość społeczna naszych odchyleń od normy”. No i o to chodzi, nie jest to opowieść o wariacie, każdy z nas może znaleźć w sobie podobne cechy i zastanowić się, na ile za ich pomocą więzi drugą osobę, z którą żyje. „Nigdy nie narzucał jej własnego zdania, ale nie zostawiał miejsca na jakiekolwiek inne”. Brzmi znajomo? Robicie tak? A może ktoś Wam tak robi? Główny bohater wybrał swoją partnerkę, dlatego że ona go potrzebowała, tak uważał. „Jak można w ogóle podlegać grawitacji przy takim stopniu zaniedbania praw fizyki, logiki, praw jakichkolwiek” – myślał o niej. Podobną sytuację opisuje w swojej książce Kasia Nosowska – „Zapraszamy więc do życia tego, który podczas pierwszej wymiany zdań względnie dobrze rokuje. Wchodzimy w rolę demiurga (...), jest bezkształtem – modelujemy go”. Modelujemy naszych partnerów, nasze partnerki, sami jesteśmy przez nich i przez nie modelowani. Oczywiście są ludzie bardziej i mniej groźni pod tym względem. Rozpoczęcie związku z naszym bohaterem przypomina wejście do klatki, on też dla siebie samego jest klatką.
Co jeszcze jest w tej książce, oprócz wspomnień z zakończonego związku? Przede wszystkim – fotografia. Robienie zdjęć stanowi właściwie sens życia głównego bohatera, przez ich pryzmat opowiada nam o swojej kobiecie i przez oko aparatu śledzimy niemal całą toczącą się akcję. Terminy fotograficzne urastają do rangi symbolicznej: „Patrząc obiektywnie, czyli przez obiektyw...” – czytamy. „Czułość można dobrać i ustawić”. Nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem dość obszernego fragmentu dotyczącego czułości właśnie. Utkany jest tak misternie, że wszelki komentarz wydaje się zbędny.
„Dlatego właśnie zbyt wysoka czułość jest niebezpieczna, wszystko zmienia w płótno Paula Signaca (…) trzeba robić zdjęcia i czekać na kogoś przed blokiem na ławce wtedy (…), gdy wiadomo, że coś z tego będzie, a nie że się wystawimy na śmieszność jak pointyliści po impresjonistach, (…) jak ktoś po mnie, na kogo czekałaś, przez kogo (…) jesteś rozbita na milion kropeczek, niemogących złożyć się w kształt”.
Bardzo ważny w powieści jest też temat czasu. Nic lepszego niż słowa zamieszczone w cytacie na pewno nie wymyślę. Zwłaszcza, że koncepcja przedstawiona przez bohatera nie jest dla mnie do końca jasna.
„Jestem przeciwnikiem linearnej koncepcji czasu, wolę spiralną. (…) Wracamy ciągle w to samo miejsce, ale czas nie jest ten sam, wydaje nam się, że się zmieniło, ale jesteśmy tylko jedno piętro wyżej, niby wyżej, ale w tym samym punkcie”.
Pojawia się także motyw theatrum mundi – napisałabym, gdybym pociła się nad wypracowaniem szkolnym. A tu napiszę tylko, że ujawnia się pomysł zdjęcia z domku dachu i poustawiania nas jak ludzików, które przypominają te z klocków Lego. Wstawienia pod prysznic, położenia w łóżku. Wyobrażenie niewidzialnych rąk, które nami kierują, sugeruje naszą kukiełkowość czy marionetkowość, po prostu małość. A od małości już tylko krok do mikroskopu. To jest powieść pisana z mikroskopem. Jeszcze raz odwołam się do wywiadu, który przeprowadził z autorką Sławomir Krempa, a który można znaleźć na stronie wydawnictwa, tutaj https://marginesy.com.pl/sklep/produkt/133286/przez. „Lubię przyglądać się drobiazgom, skupiać się na rzeczach, które wydają się zwykłe (…). Lubię myśleć o nich, jakby były żywe, lubię myśleć o ludziach, którzy ich używają”. Nasz bohater próbuje wyczytać historię poprzednich lokatorów z każdego zakamarka nienagannie wysprzątanego mieszkania, które właśnie wynajął, szuka ich śladów.
Nie brakuje w tej książce również subtelnego humoru i lekkiej ironii. Nie musicie się więc bać, że traficie na dzieło bardzo poważne i przytłaczające swym majestatem. To jest po prostu ważna powieść, bo prowokuje do refleksji na temat naszych relacji z innymi ludźmi. No i jest znakomicie napisana. Polecam z całego serca.



Komentarze
Prześlij komentarz