„Ja też czasami, kiedy na nie patrzę, boję się tego, co zrobiłam”


fot. ze strony https://weneedart.wordpress.com/2011/07/30/seraphine-de-senlis/

Dzisiaj film z 2008 roku, czyli zamiast obiecanych nowości, jeszcze większe starocie. Obejrzałam go sobie po 12 latach i bardzo jestem z tego rada, więc się tym dzielę. Może nie widzieliście, a może widzieliście dawno i z przyjemnością wrócicie? Dla mnie to była też podróż w głąb własnej pamięci i zaskakujące odkrycie, jak jest ona wybiórcza i w jak dziwny sposób segreguje obrazy.

„Serafina” – film francuskiego reżysera Martina Provosta, który opowiada autentyczną historię Séraphine Louis – malarki prymitywistki z przełomu wieków XIX i XX. Serafina (w tej roli znakomita Yolande Moreau) to uboga posługaczka najmująca się do różnych prac domowych. Sprząta również w mieszkaniu, w którym zatrzymał się kolekcjoner i krytyk sztuki Wilhelm Uhde. W toku akcji marchand dowiaduje się, że jego gosposia maluje obrazy. Jest urzeczony jej talentem.

Ciekawe, że kiedy oglądałam ten film po raz pierwszy, zapamiętałam inne fragmenty niż teraz. Zupełnie zapomniałam, że fabuła obejmuje wybuch I wojny światowej. Nie zapadł mi też w pamięć epizodyczny wątek homoseksualnego związku kolekcjonera dzieł sztuki – przed powtórnym obejrzeniem mogłabym przysiąc, że niczego takiego w tej historii nie było. Wydawało mi się również, że film kończył się nieco inaczej. Zapamiętałam jednak ogólny nastrój i to, co moim zdaniem najważniejsze – piękno. Jest to obraz nadzwyczaj estetyczny. Wypełniony po brzegi zielenią, przedstawiający urokliwe uliczki, wykorzystuje się w nim całe bogactwo światła i cienia, każdy niemal kadr zakomponowany jest jak dzieło malarskie. To film rozćwierkany ptasim śpiewem, rozszumiany płynącą wodą. Na całą wybujałą i zachwycającą przyrodę patrzymy urzeczonym wzrokiem Serafiny, która obcowanie z naturą traktuje jako lekarstwo na wszystko. Drzewa, trawy, kwiaty to też główna inspiracja dla jej malarstwa.

Tym sposobem przechodzimy do najważniejszego tematu, czyli do obrazów. W opisie filmu porównuje się historię Serafiny do życia Nikifora. Mnie to podobieństwo też od razu rzuciło się w oczy. Najistotniejsze wydaje mi się podejście wspomnianych artystów do źródła twórczości. W filmie „Mój Nikifor” tytułowy bohater wypowiada chyba tylko jedną kwestię: „Trzeba prosić o barwę”. Serafina zaś, kiedy zabiera się do malowania, śpiewa hymn do Ducha Świętego, pali świece na ołtarzyku Najświętszej Panienki. Wielcy artyści mogą się spierać, skąd pochodzi natchnienie. Nikifor i Serafina nie mają wątpliwości, że to, co pozwala im tworzyć, pochodzi od siły wyższej. Ja też jestem o tym przekonana, choć staram się nie nazywać tej siły i czuję, że nie mogę uzyskać żadnej wiedzy na jej temat. Wiem jednak, że jeśli spod mojego pióra wyszły jakieś naprawdę piękne słowa, to przyszły one z zewnątrz, nie wymyśliłam ich sama.

Kwestia wiary u naszej bohaterki jest jednak znacznie szerszym tematem. Można powiedzieć, że to całe jej życie, aż w końcu pojawia się w niej przekonanie, że została posłana. „Mój Anioł Stróż kazał mi przysiąc, że nikomu nie powiem” – odpowiada Wilhelmowi, kiedy ten pyta, dlaczego zamówiła drogą suknię. Od początku postać Serafiny prowadzona jest tak, że mamy wątpliwości co do jej zdrowia psychicznego. Jej zaburzenia wydają się jednak niegroźne. Dopiero pod wpływem rozwoju twórczości i obietnic sławy, które składa jej Uhde, z jej głową dzieję się coś niedobrego. Ujawniają się tu dwa wielkie problemy. Po pierwsze – niewiedza ówczesnych ludzi na temat chorób umysłowych, która ujawnia się w niewłaściwym postępowaniu kolekcjonera dzieł sztuki względem swojej podopiecznej. Po drugie – kwestia niezrozumienia. Nie ma jednej prawdy, każdy ma swoją. Nie można komuś, kto wierzy w swoje posłannictwo, powiedzieć, że to bzdura i wymysł. To jest jego prawda. Tak jak Don Kichot naprawdę był we własnym mniemaniu rycerzem. Brak wrażliwości i otwarcia na prawdę drugiej osoby uniemożliwia nam porozumienie.

Serafina od początku przeczuwała, że obietnica sławy może być dla niej zagrożeniem. Nie chciała przestać pracować jako posługaczka, kiedy marchand wychwalał jej obrazy – myślała, że z niej kpi. Miałam znajomą siostrę zakonną, która dowiedziała się, że prawdopodobnie zajmie w zakonie kierownicze stanowisko. Powiedziała do swojej przyjaciółki: „Módl się, żeby mnie nie wybrali”. Została przełożoną i zaczęła nadużywać swojej władzy. Czuła, że możliwość rządzenia innymi, uderzy jej do głowy. Tak samo Serafina, miała intuicję, że Uhde proponuje jej coś, co może być dla niej niebezpieczne, ale pokusa była zbyt silna. Przeczucie jakieś złej mocy ujawnia się też w słowach malarki, kiedy pokazuje swoje obrazy siostrze kolekcjonera: „Ja też czasami, kiedy na nie patrzę, boję się tego, co zrobiłam”.


fot. ze strony https://opolnocywparyzu.pl/serafina-rez-martin-provost/


Film Martina Provosta pokazuje też starość, która w tamtych czasach dla ubogich, samotnych kobiet, była równoznaczna ze śmiercią. Kiedy nie mogły już na siebie zapracować, nie miały, co jeść. A obowiązki posługaczek były wtedy naprawdę bardzo ciężkie. Upływ czasu pokazany jest za pomocą pięknej sekwencji scen. Serafina, kiedy była jeszcze w sile wieku, wdrapywała się na drzewo i siedząc wśród jego konarów, cieszyła się kontaktem z naturą. Potem pod to samo drzewo szła ze stołeczkiem, żeby posiedzieć w pobliżu, wsłuchać się w szum. Na końcu filmu jeszcze raz wychodzi z krzesłem pod drzewo, ale już w zupełnie innych okolicznościach.

Zachęcam Was do obejrzenia „Serafiny”, strona wizualna zapiera dech w piersiach, a treść inspiruje do licznych refleksji.


Komentarze

Popularne posty