„Ostrzegali go rodzice”

 

fot. rickey123 z Pixabay https://bit.ly/2NUz8Vn

Od czasu do czasu proponuję Wam tekst niezwiązany bezpośrednio z tematyką bloga. To dziś jest ten dzień! Jedyna rzecz, którą mogę Wam tu polecić, to książka zarówno dla dzieci, jak i dla dorosłych, czyli „Bromba i inni” Macieja Wojtyszki. To z tej wspaniałej lektury pochodzi tytuł dzisiejszego posta. Oprócz mnóstwa informacji na temat różnych dziwnych stworów, książka zawiera też skorowidz. Można z niego korzystać na klika sposobów. Jeśli wybierzemy „Metodę Chrumpsa – Makawitego”, będziemy sprawdzać hasła w wypadku, gdy dana sprawa zdarzy się nam osobiście, np. jeżeli ostrzegają nas rodzice, to szukamy pod „o” hasła „Ostrzegali go rodzice” i sprawdzamy na odpowiedniej stronie, kogo to i w jakiej sytuacji także ostrzegali rodzice. Nie napiszę Wam, co znajdziecie w książce na tej stronie, ale opowiem o tym, przed czym ostrzegali mnie rodzice i inni mentorzy, oraz jak to się sprawdziło w dorosłości.

1.       Nie narzekaj na szkołę, pójdziesz na studia, to dopiero zobaczysz

Jakby to powiedzieć? Ze szkoły najlepiej pamiętam strach. Czy naprawdę zastraszanie dzieci to jest najlepsza metoda nauczania? Mały człowiek ma w sobie naturalną ciekawość świata i chęć pozyskiwania wiedzy. Kiedy to znika? Dlaczego w szkole nie mamy ochoty się uczyć, liczymy każdą minutę do końca lekcji i każdy dzień do wakacji? To nasz cudowny system edukacji jest odpowiedzialny za zabijanie w nas radości z nabywania nowych umiejętności. Nie zachęca on do zadawania pytań, karze, gdy popełni się jakiś błąd, porównuje ze sobą ludzi o zupełnie innych uzdolnieniach, niszczy indywidualizm i… można by tak wyliczać bez końca. Ale nie o tym chciałam pisać. Pewnie, że na studiach było lepiej niż w szkole. Mogłam się uczyć rzeczy, które trochę bardziej mnie interesowały, miałam okienka, można było umówić się na zaliczenie, a nie: klasówka, ewentualnie poprawa i do widzenia. Zasadniczo byliśmy o wiele bardziej wolni i więcej zależało od nas, wiadomo, że było to związane z naszym wiekiem. Strachu też było trochę – egzaminy. Aczkolwiek zdarzył mi się przynajmniej jeden egzamin, który był czystą przyjemnością, a wręcz inspiracją. Czego nie powiedziałabym o żadnej klasówce w szkole. A więc – nie trzeba było się bać studiów.

2.       Jak nie będziesz się uczyć, to będziesz kopać rowy

Uczyłam się zawsze dość dobrze, zdałam maturę, dostałam się na studia i obroniłam tytuł magistra, a do kopania rowów, jestem tego pewna, nikt by mnie dzisiaj nie zatrudnił, bo nie mam kwalifikacji. To po pierwsze. Po drugie, po tych wszystkich edukacyjnych sukcesach mam, mówiąc delikatnie, spore problemy ze znalezieniem pracy. Znam mnóstwo osób, które edukację przerwały wcześniej niż ja, a ich kariera jest jakby bardziej błyskotliwa. Dlaczego? Abstrahując oczywiście od mojej nieporadności życiowej, wracamy znowu do systemu edukacji. Nasz program szkolny obarczony jest kilogramami niepotrzebnej wiedzy, a zupełnie nie ma w nim narzędzi do nabywania niezbędnych umiejętności. Uczyć się naprawdę użytecznych rzeczy zaczynamy w pracy i po krótkim szkoleniu oraz, powiedzmy, roku na danym stanowisku, stajemy się w miarę wykwalifikowanymi pracownikami. Moja znajoma, która od lat zajmuje się eventami, poszła z ciekawości na studia o tej tematyce, okazało się, że wiedza tam przekazywana nie przyda się do zorganizowania żadnego eventu. I ja oczywiście rozumiem, że zwłaszcza w szkole podstawowej czy średniej, są przedmioty, które może nie przydadzą nam się w pracy, ale rozwijają nasz umysł, umiejętność logicznego myślenia itd. Ale ręka w górę, komu przydał się kiedykolwiek do czegokolwiek tangens i kotangens?

3.       Teraz to masz dobrze, pójdziesz do pracy, to dopiero zobaczysz

Wiecie, co mi się najbardziej podobało w pracy, przynajmniej mojej? Że zamykałam drzwi o którejś godzinie i już nic mnie nie interesowało. Wolne wieczory, wolne weekendy. Wiem, nie w każdej pracy tak jest. Za to w każdej szkole jest praca domowa, i to zawsze. W szkole nie ma też wynagrodzenia, a stres i obowiązki – porównywalne. Jednym słowem – nigdy, przenigdy nie tęskniłam za szkołą ani nawet za uczelnią. Wiadomo, w pracy jest odpowiedzialność i zawsze mogą Cię wywalić, często też wysokość wynagrodzenia stanowi o twoim statusie społecznym, a przede wszystkim – stanie posiadania, są to sprawy trudne. Żadnej pracy jednak, nawet tej najbardziej znienawidzonej, nie zamieniłabym na szkolną ławkę, nie mam mowy!

4.       Jak będziesz dorosły, to dopiero zobaczysz

Czy tylko mnie się wydaje, że dorosłość ma sporo plusów? Te wszystkie rzeczy, o których marzyliśmy jako dzieci, że nikt nam nie będzie mówił, co mamy robić, a przynajmniej, o której iść spać, co jeść, w co się ubierać, że będziemy sobie mogli urządzić swój własny kąt tak, jak kiedyś domek dla lalek. Przecież to jest absolutnie świetne. Pamiętam, jak pierwszy, i na razie jedyny, raz zamieszkałam sama. Wkładanie nowo kupionych drobiazgów kuchennych do szuflad i szafek to była taka przyjemność. Że spełnienie marzeń z dzieciństwa w dorosłości już tak nie cieszy? Bzdura! Mnie cieszy!

5.       Zatęsknisz za tym, jak była malutka

Za to naprawdę poważnie zaczyna się robić, kiedy zostaje się rodzicem. Ale i tu nie kończą się ostrzeżenia. Nigdy jakoś nie żałowałam, że moje dziecko nauczyło się chodzić, a już spełnieniem moich wszystkich marzeń jest to, że nauczyło się mówić. Śniłam o tym od dnia porodu. Nigdy nie zamieniłabym komunikatywnego partnera do rozmów, przyjaciela, z którym można mieć wspólne sprawy i rytuały, na leżącą kluskę, która drze się nie wiadomo o co. No, błagam! Być może kiedy przyjdzie do mnie z wydziaraną na plecach czaszką i powie: „Matka, w dupie byłaś, gówno widziałaś” – trochę zmieni mi się perspektywa, na razie jednak to ostrzeżenie uważam za nietrafione.

Na zakończenie przestroga, która akurat sprawdziła mi się w stu procentach, a brzmi ona „Zrozumiesz, jak będziesz mieć własne dzieci”. Jest ona z jednej strony smutna, bo potwierdza, że porozumienie między dziećmi a rodzicami tak naprawdę nie jest możliwe. Nie da się wytłumaczyć tej ogromnej odpowiedzialności za życie małego człowieka, tej frustracji związanej z częściową utratą własnego życia, tej miłości i troski, którą trzeba trochę w sobie tłamsić, by dać dziecku choć odrobinę wolności i się nad nim nie trząść, a której jest za mało, by się na nie drzeć i być zawsze wyrozumiałym. Tak to jest, że każdy rodzic był kiedyś dzieckiem i powinien sobie to jak najczęściej przypominać, żeby spróbować zrozumieć swego potomka. Ale żadne małe czy młode dziecko nie było nigdy rodzicem i pewnych rzeczy nie pojmie, dopóki nim nie zostanie. Za to kiedy już nim jest (i to jest ten pozytywny aspekt wspomnianego ostrzeżenia), może wreszcie usiąść ze swoimi rodzicami i pogadać szczerze, przyznać, że teraz wreszcie wie, podziękować, omówić różne sprawy, poradzić się. Świadome przeżywanie rodzicielstwa może wspaniale rozwinąć relację z naszymi rodzicami, ja tego właśnie doświadczam i jestem za to bardzo wdzięczna.

Po co napisałam ten tekst? Żeby Wam uświadomić, że starzy zawsze trują i nigdy nie mają racji? Albo żeby pokazać, że ludzie, którzy mają dzieci, posiedli jakąś prawdę objawioną? Absolutnie nie! Chciałam uzmysłowić Wam, że każda (no, prawie każda) sytuacja ma swoje plusy i minusy, a najważniejsze zawsze jest „tu i teraz”. No i że dobra relacja z rodzicami jest wielką wartością, choć oczywiście jak w każdej relacji – jej jakość zależy od obu stron.

Na zakończenie mam dla Was myśl złotą, którą utkałam z promyków codziennych doświadczeń, luźno wiąże się z tematyką tekstu, ale co tam!

Dorosłość jest wtedy, kiedy nie zostawiasz żarcia w garnku na kuchence po to, żeby go nie myć, tylko przekładasz do mniejszego naczynia i wkładasz do lodówki, bo wiesz, że inaczej się zepsuje.

Komentarze

Popularne posty