„Wiara w siebie to nie gotowana u sąsiada kapusta, żeby każdy ją czuł”

 

fot. https://www.sklep.resetpoint.pl/baska-wojtek-friedmann.html

Lubię takie książki, w których notowanie ciekawych cytatów zaczynam już od motta widniejącego na pierwszej stronie. W tym wypadku brzmiało ono następująco: „Wiara w siebie to nie gotowana u sąsiada kapusta, żeby każdy ją czuł”. Tak się zaczyna „Baśka” autorstwa Wojtka Friedmanna, który, jak twierdzi Jakub Żulczyk, pisze znakomicie, bo nie musi. Nie wiadomo, jak to z tym będzie, bo to dopiero pierwsza powieść Wojtka, a po lekturze stwierdzam, że mogą niebawem nadejść czasy, kiedy pisać jednak będzie musiał, bo pojawi się popyt na jego twórczość.

Trochę mi ta książka przypomina „Emigrację” Malcolma XD, bo też jest wspominanie lat młodzieńczych i takie interesujące przemieszanie stylów. Narrator mówi językiem potocznym z elementami gwary warszawskiej, ale porusza sprawy i przekazuje spostrzeżenia trochę nie pasujące do sposobu wypowiadania się. Jest to połączenie nieco groteskowe, czasem zabawne, ale częściej zmuszające do refleksji.

„Nie potrafię myśleć o drugim człowieku bardziej, niż tyle, ile akurat mi pasuje” – czytam i jeżą mi się włoski na rękach, bo często mam tak samo, może nawet… zawsze?

Tym, co różni tę książkę od powieści Malcolma, jest tzw. bohater zbiorowy. W „Emigracji” są to młodzi ludzie z małego miasta, którzy może ostro imprezują i nierzadko wpadają w tarapaty, ale jednak nie prowadzą działalności przestępczej. W „Baśce” spotykamy grupę chłopaków z marginesu społecznego – sieroty i dzieci alkoholików, które wcześnie zaczynają kraść i handlować nielegalnym towarem. Pewnie już się zastanawiacie, czy akcja dzieje się na warszawskiej Pradze. Otóż nie. Na Ochocie. Nie miałam pojęcia, że to była taka szemrana dzielnica. Nie wiem też, jak jest dziś, ale z pewnością po przeczytaniu tej książki będziecie się poruszać ostrożnie, jeśli przyjdzie Wam kiedyś w te okolice zawitać.

Historie w tej powieści są, jak śpiewa jeden mój znajomy, „i piękne, i straszne, strasznie piękne”. Jest smutek i nędza losu dzieciaka zostawionego na lodzie i pozbawionego jakichkolwiek perspektyw na lepsze jutro. Są śmieszne opowiastki zaprawione nieco pieprznie. Są wyraziste postaci, nawet te epizodyczne zapadają w pamięć, jak choćby „pani Jakubowa – która miała dziury w parapecie po łokciach, bo tyle czasu w oknie spędzała”. Albo szatniarka, która przyszywała ludziom guziki i wieszaki do kurtek.

Sporo można tu znaleźć spostrzeżeń natury ogólnej, jak to zawarte w motcie albo na przykład takie:

„Ja myślę zresztą, że jedyna stała w przyrodzie dotyczy wątróbki. Jak się jej w dzieciństwie nie lubiło, to już się nie odwróci człowiekowi”. Jako agnostyczka w każdej dziedzinie, chętnie bym i tę stałą zanegowała. Bo z kolei jako osoba wybitnie niezdecydowana mam tak, że raz wątróbkę lubię, a raz jej nie lubię, zresztą zależy, jak kto zrobi. Ale chyba w dzieciństwie w ogóle nie próbowałam, bo nie było okazji, więc nie wiem, czy taka negacja się liczy.

Na każdym papierowym kroku można w tej książce znaleźć specyficznie pojęty lokalny patriotyzm i dbałość o pewne wartości. Jak by to nazwać? Kodeks honorowy złodzieja z Ochoty? To konkretne zasady, określony sposób myślenia, który sprawiał że „o pewnych sprawach nie trzeba było gadać, żeby było wszystko wiadomo”. Najbardziej wzruszający fragment dotyczący przywiązania do miejsc z młodości znajduje się jednak w opisie nie jakiegoś zakątka Ochoty, ale bazaru Różyckiego. Cała opowieść o nim jest piękna, a najbardziej spodobało mi się to:

„Dziś myślę, że ten stary stolik z okleiną obdrapaną na rogach, na którym grało się w trzy karty, powinien mieć honorowe miejsce w Muzeum Historii Warszawy. Jest bardziej nasz jak legenda o Złotej Kaczce”.

No i jest wreszcie Baśka – główna bohaterka, której nie ma. Ktoś, kogo z pewnością żadne podręczniki wychowawcze nie dałyby za przykład do naśladowania. Ale to może dzięki niej część z tych chłopaków jednak wyszła na ludzi. Tak czy inaczej, jej osoba na pewno jest pretekstem do snucia wszystkich opowieści.

Zajrzyjcie do tej książki. Lektura łatwa, a jednak nie lekka. Trochę Wam zdradziłam, ale nie wszystko. Na przykład to, dlaczego główny bohater, który jest jednocześnie narratorem, ma ksywę Rivanol, musicie sprawdzić sobie sami.


Komentarze

Popularne posty