„Kiedy następnym razem będzie okazja do radości, postara się nie cieszyć”


Pamiętacie film „Szwedzka teoria miłości”? Pisałam o nim jakiś czas temu, a dowiedziałam się o nim, teraz już mogę Wam powiedzieć, z książki Katarzyny Tubylewicz pt. „Samotny jak Szwed?”. Bardzo Wam polecam tę lekturę, ale nie o niej dziś będę pisać. Wpis ten poświęcę powieści „O zmierzchu” autorstwa szwedzkiej pisarki Therese Bohman. Wywiad z nią można przeczytać właśnie w książce Katarzyny Tubylewicz. Po zapoznaniu się z nim postanowiłam sięgnąć po twórczość Bohman.

Specyficzne jest podejście Szwedów do samotności. Wyłania się ono z filmu Erika Gandiniego oraz z książki Katarzyny Tubylewicz. Są to oczywiście swego rodzaju generalizacje, ale chciałabym się temu przez chwilę przyjrzeć. To kraj, w którym 40% społeczeństwa mieszka w pojedynkę, powszechne i społecznie akceptowalne jest to, że osoby pozostające w związku mieszkają oddzielnie. A jednak, jeśli powiesz, że spędzasz święta samotnie – wywoła to współczucie i podejrzenie, że jednak nie pokierowałeś swoim życiem tak, jak trzeba. Główna bohaterka „O zmierzchu” płacze, bo nie ma z kim celebrować święta cynamonowej bułeczki. Jej sytuacja – jest bezdzietną kobietą w średnim wieku, która właśnie doprowadziła do rozpadu swojego wieloletniego związku – nie jest normą, budzi wścibskie spojrzenia i komentarze. Albo jej się tak wydaje, bo czuje się samotna i uważa, że zmarnowała swoje życie.

„Słoneczne niedziele to coś, czego obecnie szczerze nie znosiła – były najbardziej wyzywającymi dniami, kiedy lęk był jak niespokojne zwierzę drapiące po wnętrzu jej głowy, zestresowane i napierające”.

Ja też nie znoszę niedziel i nigdy ich nie lubiłam. Przywodzą mi na myśl zakończenie, kres czegoś przyjemnego, na co tak długo się czekało. Do moich niedziel sprzed lat bardziej pasuje opis dawnych niedziel Karoliny, czyli głównej bohaterki powieści.

„…sama myśl o nim [dawnym chłopaku] rozwijała w jej głowie film potwornych niedziel. Były to dni na kacu, wypełnione nadchodzącym pożegnaniem od momentu, gdy się budzili (…), w milczeniu jechali na Centralny, całowali się na lodowatym peronie ustami cierpkimi od kawy i papierosów”.

No, kwintesencja niedzieli po prostu. Choć powiem, że znacznie gorsze były dla mnie takie, które następowały po wyczekiwanych sobotach, a w te soboty nie wydarzyło się nic z tego, czego się spodziewałam. Widok mojego pokoju, w którym się malowałam, szykowałam na wyjście, z pozostawionymi śladami tych przygotowań był najsmutniejszy w chwili, kiedy tam wracałam, wiedząc, że nie warto było się tak starać. I tu idealnie pasowałaby myśl, którą wysnuła Karolina w bardzo przykrym dla niej momencie fabuły.

„Kiedy następnym razem będzie okazja do radości, postara się nie cieszyć. Z obawy o własne życie”.

Strata jest głównym tematem tej książki, strata, zagubienie i przeczucie nadchodzącej katastrofy. Studium tych niewesołych niestety zjawisk jest tu tak wnikliwe i poetyckie (Nie wiem, czy studium może być poetyckie, ale tutaj jest!), że warto się z nim zapoznać.

„Czy istniał w ogóle czas między ostatnim nastoletnim trądzikiem, który utrzymywał się jeszcze długo po dwudziestce, a pojawieniem się na twarzy zmarszczek?”.

Trudno o doskonalszy i bardziej dramatyczny opis życia, które przeciekło przez palce. Teraz wydaje mi się to trochę wyolbrzymione. Bo już nie czeka mnie taki los, mam męża, dziecko, jestem szczęśliwa. Myślę sobie więc, że przecież coraz więcej jest singli, że to staje się nawet u nas bardziej naturalne, a co dopiero w Szwecji. Że czasem nawet zazdroszczę tego czasu dla siebie, możliwości pobycia w samotności, bez ciągłego „mamo!”, bez przytłaczającej odpowiedzialności. Ale wiem, że to tylko myśli zamężnej, spełnionej w macierzyństwie kobiety. Że dopóki tego nie miałam, byłam zrozpaczona i przerażona, przekonana o braku swojego miejsca w świecie. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie można być szczęśliwym, będąc samemu. Absolutnie można, jeśli tylko ktoś tego pragnie i wybiera taki styl życia albo po prostu akceptuje to, co go spotyka. Ale nasza bohaterka nie ma w sobie zgody na to, co przypadło jej w udziale.

„Więcej bagaży nie było. Przy wciąż kręcącej się pustej taśmie Karolina pomyślała, że to jak życie, na które czekała. To, które dotarło do wszystkich poza nią.”

Kogo lub co można obarczyć winą za to, że czujemy się niewystarczający, gdy nie jesteśmy w związku? Zapewne największą rolę odgrywa tu presja społeczna i wpajany od dziecka model funkcjonowania. Motyw księcia z bajki pojawia się w niemal wszystkich opowieściach, część z nich sama już zaserwowałam mojemu czteroletniemu dziecku. Bo co? Bajeczki nie przeczytam? Wykreślę wszystkie fragmenty o ślubach i zakochaniu? Nie o to przecież chodzi. Ale jestem przekonana, że wszechobecny trend związany z romantyczną miłością, byciem razem, seksem jako najważniejszą niemal rzeczą w życiu, sprawił, że w wieku osiemnastu lat byłam pewna, że zostanę starą panną i przekonana, iż brak chłopaka świadczy o mojej totalnej beznadziejności. Nie wydaje Wam się, że ta jak najbardziej pierwotna i naturalna potrzeba przedłużenia gatunku została owinięta we wzorzysty papier upstrzony chwytami marketingowymi, stereotypami i narzucanymi nam powinnościami społecznymi tak, że coraz częściej dajemy się nabrać na ten ładny prezent?

„Postawił pytanie tak racjonalnie, jakby umawianie się na randki było praktycznym detalem logicznie wpisanym w życie singla, jak zgłoszenie się bezrobotnego do urzędu pracy. Czy tak ludzie rozumują? (…) Czy to dlatego mają życie rodzinne (…), a ona hałaśliwe mieszkanie (…) pełne książek i samotności?”.

Karolina jakby niezorientowana w regułach, które rządzą światem, wydaje się zagubiona totalnie. Jest mi to bardzo bliskie. Nieogarnianie, zapominanie, zostawianie swoich rzeczy w przypadkowych miejscach – to zachowania dla mnie charakterystyczne.

„Nagle poczuła, że jest oczywistą częścią tego miejsca zbiórki wszystkich zagubionych dusz, jakie wieczorami stanowiły okolice dworca. Ludzi, którzy nie do końca potrafią zaplanować swoją egzystencję. Którzy potrzebują ostatniej szansy na odebranie leków w aptece całodobowej, na zakup śniadania na jutro w całodobowym sklepie spożywczym, kiedy wszystko inne jest już zamknięte”.

To poruszanie się po omacku jest też cechą jej doświadczeń w sferze uczuć. Zachowuje się tak, jakby nic nie wiedziała o miłości, jakby nigdy jej nie zaznała i przez to właściwie nie miała pojęcia, czego szuka w relacji.

„Nie czuła do nich nic szczególnego, ale było jej dobrze, gdy ją podziwiali, ich ciała sprawiały, że na moment stawała się maleńka. Złudne i krótkotrwałe uczucie, jak jedzenie cukierków, gdy jest się głodnym i tak naprawdę powinno się zjeść coś konkretnego, w danej chwili jednak lepsze to niż nic. Kiedy ich spotkała, trochę dla żartu wypełniła internetową ankietę, która miała ocenić, czy znajduje się w grupie ryzyka osób zagrożonych seksoholizmem. Zdobyła sporo punktów…”.

Po przejściu przez wszystkie mniej lub bardziej nieudane związki oraz spotkania na jedną noc – zrozumiała, że te wydarzenia zostawiły w niej trwały ślad.

„Teraz jej wzrok był martwy jak wzrok kogoś, kto długo wpatrywał się w przepaść i zorientował się, że ta gapi się na niego. Na coś takiego nie pomoże nawet drogi primer”.

Oto główna bohaterka i choć jej historia jest dość smutna, warto ją przeczytać, żeby zanurzyć się w tych refleksjach i obserwacjach, którym Karolina oddaje się niemal bez przerwy. Tym, co także nieustannie jej towarzyszy, jest katastroficzna wizja końca świata, czy raczej zawalenia się jej miasta. Idealnym podsumowaniem jej zmagań wydaje mi się scena, w której kobieta przegląda album poświęcony zniszczonym dziełom sztuki Europy.

„»Album tworzy monument wielkości i chwały zachodniej cywilizacji«. Ostatnie zdanie przyprawiło ją o dreszcze – było przepiękne, ale jednocześnie pomyślała, że to właśnie marzenie o wielkości i chwale zachodniej cywilizacji doprowadziło do spustoszenia całego uroku, który zgromadzono między okładkami książki”.

To zdanie, nie dość że celnie podsumowuje historię świata, to jest też moim zdaniem komentarzem do fabuły powieści. Być może to daleko idąca interpretacja, ale dla mnie wniosek jest taki, że tym, co ostatecznie decyduje o naszym życiu, są nasze wybory. Możemy coś zniszczyć albo odbudować, szukać pomocy, iść na terapię, zacząć medytować, szukać odpowiedzi w książkach albo zamknąć się w czterech ścianach z flaszką wina i nie robić nic. Mimo wszystko naprawdę dużo zależy od nas.

Ależ się rozpisałam, ciekawe, czy ktokolwiek dobrnie do końca. Polecam Wam tę książkę, mam nadzieję, że za pomocą cytatów zasygnalizowałam subtelne metafory i porównania, których jest pełna.


 

Komentarze

Popularne posty