„Szepty i dropy”
fot. ze strony empik. com
Czasem myślę, że media społecznościowe mają sens tylko wtedy, kiedy dzielimy się za ich pośrednictwem dobrymi rzeczami. A właściwie – zjawiskami. Muzykę, o której napiszę dzisiaj, wstawił na swoją ścianę, czy jak to się tam nazywa, mój znajomy i dzięki temu dziś słucham sobie tych dźwięków, cieszę się, bo czuję się o nie bogatsza.
Linia nocna to duet, który tworzą Monika Mimi Wydrzyńska i Mikołaj Trybulec. Razem podpisują się zarówno pod słowami, jak i muzyką wykonywanych utworów. Zadebiutowali w 2017 roku singlem „Znikam na chwilę”. Utwór ten znalazł się na ich pierwszym albumie o tym samy tytule. Ja jednak chciałabym polecić Wam dziś ich drugi krążek, który ukazał się w zeszłym roku pod tytułem „Szepty i dropy”.
Muzyka zespołu Linia Nocna to elektro w klimacie chilloutowym. Jak sami mówią, inspirują ich dźwięki miasta. Mnie zaś najbardziej pociągają w ich piosenkach niegłupie i ciekawe teksty. Kiedy planowałam pisanie tego posta, po raz kolejny w swoim życiu zaczęłam się zastanawiać, co sprawia, że jakiś tekst mi się podoba i jest moim zdaniem napisany dobrze. I doszłam do dość banalnego zapewne wniosku, że tekst piosenki to nie mogą być tylko słowa. Muszą być oczywiście emocje, muszą być zależności między wyrazami, ciekawe ich współbrzmienia i połączenia budzące szerokie skojarzenia. Ale chyba najgorszą rzeczą, jaką można zrobić piosence, to napisać ją tak po prostu, wykładając od razu kawę na ławę. Jeżeli w pierwszym zdaniu utworu słyszymy, że jest to piosenka o wolności – no to pozamiatane. Już sobie nie pointerpretujemy, nie podomyślamy się, co autor miał na myśli. A te analizy, odnoszenie tego, co ktoś napisał, do tego, co przeżyliśmy, są moim zdaniem kwintesencją doświadczania sztuki.
Ten nieco przydługi wywód ma prowadzić do informacji, że teksty autorstwa zespołu Linia Nocna są moim zdaniem absolutnie cudowne, tajemnicze, chwilami dowcipne i w ogóle – sam smak!
Zacznijmy, jak to w życiu, od „Poniedziałku”.
Po-po-poniedziałek
Po-po pracy lament
Że tygodnia koniec tak daleko
Wto-wto-wtorek znowu
W to-w to samo bagno
Dobrze, że cię obok mam.
No, kwintesencja mojego życia sprzed kilku lat, dobrze, że mam to już za sobą, oby mnie więcej nie dopadło. Monotonia tygodnia, życie od weekendu do weekendu i gorzkie poczucie, że praca odbiera nam to, co w życiu najważniejsze. Zróbmy wszystko, żeby to nie był scenariusz naszego życia. A w warstwie dźwiękowej piosenki – „szepty i gitarka”. Oczywiście jest też miły dla ucha puls i różne elektrosmaczki.
Kolejny numer, który wpadł mi w ucho, to „Gdziekolwiek”. Czy ja już wspomniałam, że we wszystkich piosenkach śpiewa Monika Wydrzyńka? Jej partner muzyczny odpowiedzialny jest raczej za granie. W tym utworze jednak mamy duet z Kubą Badachem, no i jak w tym kawałku wszystko się zgadza! Fankowy charakter aranżacji, soulowy głos Kuby – nóżka sama chodzi.
Moglibyśmy kiedyś pójść
Tam, gdzie poniosą nas oczy
Nie weźmiemy telefonów
Ja wygrzebię z piwnicy piknikowy koszyk
Wyznam Wam, że od lat mam fazę na kosz piknikowy – taki z prawdziwego zdarzenia, z przymocowanymi gumką talerzami, sztućcami, no i oczywiście wypełniony smakołykami. Jeszcze się takiego nie dorobiłam, ale mój mąż entuzjastycznie reaguje na pomysł zabierania jedzenia na wycieczkę, nawet zwykle sam robi kanapki, w odróżnieniu od moich rodziców, którzy twierdzili, że podczas odpoczynku na łonie natury powinniśmy się żywić jedynie ciszą leśną. Także jest progres.
„Wpadłeś mi w inne” to dowcipna pioseneczka oparta na wieloznaczności, „inne” tu to przede wszystkim „inne wiadomości” na mailu czy jakimś komunikatorze, ale też „inne kobiety”. Cały tekst obrazuje kontrast pomiędzy życiem wirtualnym a analogowym, osoba śpiewająca zaś zachęca jakiegoś „jego” do kontaktu raczej face to face, a nie za pośrednictwem Face… booka.
„Komary” są prawie tak dobre jak „Gdziekolwiek”, a może nawet lepsze? W podobnym klimacie muzycznym. A tekstowo – też zbliżone, bo miłosne.
Choć do szału doprowadzasz mnie
Ja ciebie też
Dziwna sprawa, bo akurat
Właśnie z tobą chcę mieć
Skromny domek w lesie
Za kawalerkę w mieście
Obiad na tarasie, a nie na Nowym Świecie
Trochę jestem wyczulona na takie słowa, bo boję się, że to może być utwór o toksycznej relacji, w której strony tkwią mimo wszystko. Ja nie mogłabym być z kimś, kto doprowadza mnie do szału. Ale w kontekście całego tekstu, który jest raczej lekki, zabawny i przepełniony czułością, myślę, że chodzi jednak o drobne przywary i nieporozumienia, na które wszyscy kochający się ludzie przymykają oko, a nawet czasem uważają je za urocze. Śliczna pioseneczka, naprawdę!
Teraz parę słów o coverach. Nie lubię za bardzo tego zjawiska. Jak utwór jest dobry, to i tak go nie poprawisz, po co zmieniać i udziwniać. Może sens miałyby interpretacje piosenek słabych, żeby je właśnie ulepszyć, ale na to jakoś mało kto się porywa. Rozumiem jeszcze covery w stylu „ocalić od zapomnienia”. Nagrywanie piosenek zapomnianych w wersjach lżej strawnych, niż na przykład wykonania Hanki Ordonówny, oczywiście szanuję. Ale najbardziej lubię, kiedy artysta stworzy coś swojego. A jednak muszę pochwalić cover, który znajduje się na płycie „Szepty i dropy”. Piosenki z Kabaretu Starszych Panów odmieniono już chyba przez wszystkie przypadki i zaprezentowano w wielu wersjach. Jest ich jednak tak dużo, że trafiają się takie rzadziej wybierane. Utwór, który wzięli na warsztat wykonawcy z zespołu Linia Nocna to „Dla ciebie jestem sobą”, może już coverowany, choćby przez Ewę Bem, ale jednak mniej znany, a przede wszystkim – piękny. Niezwykły dość tekst w twórczości Przybory, ani żartobliwy, ani buchający miłosnymi płomieniami, intymny, znakomicie opisujący pewien określony typ zachowania w relacji. Duży plus dla naszego duetu za wybór tego numeru i zrobienie go z wielkim smakiem.
Na zakończenie piosenka występująca na płycie jako ostatnia: „Kiedy mnie nie będzie już”. Jeżeli kojarzy Wam się z „Kiedy mnie już nie będzie” Agnieszki Osieckiej, to bardzo słusznie. Ale dyrektywy dla tego, który zostanie, kiedy jej już nie będzie, są zgoła inne niż w utworze wielkiej tekściarki. Proste polecenia dotyczące życia codziennego, które normalnie zapisalibyśmy na kartce przyczepionej do lodówki, nabierają zupełnie innego znaczenia, skoro wiemy, że będą potrzebne pod nieobecność tej drugiej osoby i to chyba już tę nieobecność ostateczną. Muzycznie – wspaniały, spokojny aranż z wyraźną linią basu, która prowadzi nas przez kolejne dźwięki, jakbyśmy trzymali ją za rękę.
Ależ się rozpisałam, dzięki temu tekstowi przesłuchałam tę płytę wiele, wiele razy i bardzo się z tego cieszę, a Wam polecam to samo!



Komentarze
Prześlij komentarz