„Serce obrosłe sierścią owijam w mleczów puch"
fot. empik.com
Szykowałam dla Was ten wpis na sierpień, ale zrobił się grudzień. Kiedy? Naprawdę nie mam pojęcia. Nie ma jednak złego momentu na to, żeby posłuchać pięknej poezji w połączeniu z dobrą muzyką, więc niezrażona tym, że rocznice niektórych wydarzeń już minęły – jadę z tematem.
Coraz częściej przychodzi do mnie ostatnio temat wojny, choć zawsze unikałam go jak ognia. Wróciłam do „Ani z Zielonego Wzgórza” i jak zwykle na jednej książce się nie skończyło, przeczytałam całą serię, a w ostatnim tomie – „Rilla ze Złotego Brzegu” – wydarzenia rozgrywają się podczas I wojny światowej. Zaledwie wczoraj trafiłam na książkę Magdaleny Samozwaniec pt. „Z pamiętnika niemłodej już mężatki”, a tam – II wojna światowa. Epizodycznie wprawdzie, ale jednak. No i dzisiaj chciałabym napisać dla Was o poezji Baczyńskiego, w której, jak wiadomo, wojna jest tematem kluczowym.
Wiersze Krzysztofa Kamila były mi bliskie właściwie od najmłodszych lat, a to dlatego, że chodziłam do szkoły im. Obrońców Radiostacji AK, więc poezja wojenna odgrywała główną rolę na apelach rocznicowych upamiętniających obronę tejże radiostacji. Nigdy nie zapomnę uroczystości nadania szkole imienia. Uczestniczyłam w części artystycznej tego święta, bo śpiewałam w chórze, brałam więc też udział w próbach. To na nich słuchałam z zapartym tchem, jak jedna ze starszych koleżanek recytowała delikatnym, tajemniczym głosem:
Niebo złote ci otworzę,
w którym ciszy biała nić
jak ogromny dźwięków orzech,
który pęknie, aby żyć
To ona, młoda dziewczyna, wówczas ósmoklasistka, ma w mojej pamięci „prawo pierwszego wykonania” tego utworu. Zabrali jej w końcu ów wiersz i przekazali innej recytatorce, a szkoda. Potem jeszcze puścili z taśmy Demarczyk i było pozamiatane w mojej głowie. Nie mieściło się w niej, że można taką okropną rzecz zrobić ze słowem lekkim jak puszek, choć oczywiście wstrząsającym i przerażającym jednocześnie. Wiem, że zapewne głoszę w tej chwili herezję, zwłaszcza w ocenie świata tzw. poezji śpiewanej, czy też w grupie wyznawców Piwnicy pod Baranami. Ten marszowy rytm i szczekliwy głos wokalistki były dla mnie jednak tak nieprzystające do wiersza, że do dziś nie mogę słuchać tego spokojnie. Fragmenty utworów dobrane też jakoś nieszczęśliwie, pocięte – no nie, nie lubię pieśni pt. „Wiersze wojenne” z muzyką Zygmunta Koniecznego, nic na to nie poradzę. Tym bardziej więc się ucieszyłam, że za ten między innymi tekst zabrała się Mela Koteluk, przygotowując płytę „Astronomia poety” – ów właśnie album będzie dziś przedmiotem mojej refleksji, o czym pragnę Was poinformować po wyrzuceniu z siebie około 400 słów – niekoniecznie na temat.
Płyta została wydana pod koniec lipca 2020 roku z okazji 76. rocznicy powstania warszawskiego. Jej zawartość to efekt współpracy Meli Koteluk i Bartka Wąsika – pianisty grupy Kwadrofonik. Wspólnie wybrali teksty, razem skomponowali muzykę. Wyszło im to ładnie i zgrabnie – napiszę słowami, którymi profesor Moody pochwalił Harry'ego Pottera.
Grupa Kwadrofonik wywodzi się z nurtu współczesnej muzyki poważnej. Myślę, że to dzięki temu partie instrumentalne są często rozbudowane, a utwory nie mieszczą się w radiowym czasie 3 minut. Jestem za to twórcom bardzo wdzięczna, można się tą muzyką niespiesznie delektować, a po jej wysłuchaniu człowiek czuje się bogatszy. Jest to nader interesująca mieszanka popu i klasyki, pojawiają się też motywy ludowe, a czasem nawet akcenty lekko jazzujące. Myślę, że może to być atrakcyjna propozycja dla słuchacza tzw. współczesnego, kogoś nieprzyzwyczajonego do gitarowych interpretacji bardów, a domagającego się rozbudowanych aranżacji ze znacznym udziałem perkusji.
Przejdźmy zatem do wspomnianego przeze mnie na początku wiersza, który na płycie występuje pod tytułem „Niebo”. Nie jest to dla mnie jeszcze wersja doskonała, brak jej może trochę tej wymarzonej przeze mnie lekkości, a także wyraźnego przełamania nastroju przed ostatnią zwrotką, ale jest o niebo (nomen omen) lepsza od wersji Koniecznego i Demarczyk. W mojej ocenie znacznie wierniej oddaje nastrój wiersza. Trochę możdżerowskie piano i wokal rodem z piosenki Meli pt. „Żurawie Origami” – jest moc.
Wszystkie aranżacje bardzo mi się podobają, więc tym, co mogło wyróżnić dla mnie konkretne utwory, jest oczywiście słowo. Cieszę się też z doboru tekstów, bo dzięki niemu usłyszałam klika nieznanych mi dotąd wierszy. Najbardziej zapadły mi w pamięć dwa fragmenty.
I tylko ludzie zostają – podobni
rozdartym nad śmiercią cyrklom
To z tytułowego utworu „Astronomia”, który został zagrany w klimacie takim trochę właśnie kosmicznym. Zaskakująco przyjemna i dająca ciekawy efekt jest w nim praca gęsto granego werbla.
A drugi fragment to:
serce obrosłe sierścią owijam w mleczów puch –
i milczę tak, jak milczy zielone jabłko przemian
Te słowa znajdziecie w utworze „Otwarcie przemian”, gdzie rozbudowane partie fortepianowe w połączeniu z wokalem Meli przywodzą mi na myśl piosenkę Alici Keys „If Ain't Got You”, gdyby wcześniej złagodziła ją nieco Norah Jones.
Polecam Wam tę płytę. Mnie przyniosła nie tylko rozkosz słuchania, lecz także myśl o jeszcze inny albumie.
To był rok 2009. Włączyłam moją ulubioną wówczas audycję na temat piosenki literackiej i usłyszałam wywiad z Januszem Lipińskim, który opowiadał o projekcie związanym z poezją Baczyńskiego. Trzonem tego przedsięwzięcia było 17 wierszy Krzysztofa Kamila ubranych w muzykę przez dawnego lidera grupy Boom, czyli właśnie naszego rozmówcę. Zespół mogą kojarzyć ci, którzy w latach '70 śledzili takie festiwale jak np. Bazuna. A więc klimat gitarkowy i trochę, jak to mawiał mój znajomy, „wolnagrupabukowina”. Ja taką muzyczkę bardzo lubię, ale żeby zaprezentować materiał szerszej publiczności, przydałoby się pójść o krok dalej. I Janusz Lipiński to zrobił. W 2009 roku zaprosił do współpracy Jarosława Kordaczuka, znakomitego pianistę i świetnego aranżera, oraz Basię Raduszkiewicz, przezdolną wokalistkę i interpretatorkę piosenek. No i to był strzał w dziesiątkę. Tak oto powstała płyta „Ptaki powrotne”.
Nie będę tu porównywała tych dwóch albumów, każdy z nich jest wart uwagi. Ale nie mogę się powstrzymać przed napisaniem, że jednak w piosenkach Janusza Lipińskiego widać większą dbałość o spójność tekstu i muzyki, mam tu na myśli nie klimat, lecz bardziej techniczny aspekt – akcentowanie. Tu melodia podąża za wierszem i dla uszu miłośników polskiej mowy jest to przyjemniejsze. Ale to wszystko, jeśli chodzi o porównania. Teraz już będzie tylko kilka słów na temat „Ptaków powrotnych”.
Płytę otwiera utwór „Znów wędrujemy”, który w projekcie Meli nosi tytuł „Piosenka”. Hmm, miało nie być porównań, ale jakoś nie mogę się powstrzymać, klasyfikacja wyglądałaby tak: za instrumentalizację i wykonanie tego samego wiersza drugą nagrodę dostaliby Basia Raduszkiewicz, Jarek Kordaczuk i Janusz Lipiński, trzecią nagrodę otrzymaliby Mela Koteluk i Kwadrofonik, a pierwszą? No, oczywiście Grzegorz Turnau, który tym utworem wygrał Studencki Festiwal Piosenki jako uczeń liceum. Czego nie rozumiecie? Kiedyś na festiwalu studenckim śpiewali licealiści, a teraz średnia wieku wykonawców to 40 lat, ot, signum temporis. Wracając do tematu, nadmienię, że „Znów wędrujemy” to jedna z moich ukochanych piosenek Turnaua i jeden z piękniejszych wierszy Baczyńskiego. Nie dziwi mnie, że twórcy tak chętnie po niego sięgają.
Drugi utwór, któremu chciałabym poświęcić parę słów, to „Wróble”. Moim zdaniem udało się tu to, co się nie udało Koniecznemu. Wiem, mam tupet, żeby takie rzeczy pisać, ale kto mi co zrobi? Otóż połączenie lekkiego, podkreślonego przez zabawny motyw basu, klimatu zwrotek z bardzo wzniosłym, monumentalnym wręcz refrenem – wykonanym z towarzyszeniem chóru, a dokładniej zespołu wokalnego Pro Forma. No i ta strofa, jakże aktualna:
Ziemio przez nas zabita,
rzeszą twych ptaków czystych
módl się za nami!
Wspaniałą pracę wykonał też wyżej wspomniany zespół wokalny w piosence „Modlitwa II”. Uważam, że umiejętne użycie chóru w aranżacjach wierszy Baczyńskiego jest znakomitym pomysłem. W utworze, o którym teraz piszę, Basia Raduszkiewicz śpiewa na tle licznych głosów powtarzających jak mantrę wciąż ten sam motyw. Wielka moc osiągnięta przy ascetycznym instrumentarium – naprawdę klasa sama w sobie.
Na zakończenie mam dla Was coś, co porusza mnie do głębi za każdym razem. Wiersz „Spojrzenie” jest zupełnie niezwykły i uniwersalny, mimo oczywistych nawiązań do sytuacji granicznej, w której znalazł się poeta. A muzyka, którą napisał do niego Janusz Lipiński i aranżacja, którą stworzył Jarek Kordaczuk, są tak samo genialne jak tekst. Mogłabym cytować fragmenty albo zachłystywać się ochami i achami, ale ja Wam to po prostu tutaj zostawię do posłuchania, do pomyślenia o naszej dwoistości, troistości, poczwórności...




Komentarze
Prześlij komentarz